Fotografia cyfrowa
jest fajna, bo jest fotografią. Bo pozwala zapośredniczyć widzenie
świata przez narzędzie, dzięki któremu ten świat możemy przetworzyć i
odsłonić w zadany przez nas sposób. Oczywiście z tego samego powodu
fajna jest fotografia tradycyjna, to znaczy nie-cyfrowa. W zasadzie z
punktu widzenia samej kreacji jaką jest fotografia, narzędzie stanowi
czynnik najzupełniej wtórny i byłoby racjonalnie je dobierać adekwatnie
do planowanego zdarzenia. A stąd już tylko krok do twierdzenia, że
fotografia jako taka jest fajna bez względu na to, czym ją uprawiamy. A definiowanie jej wartości przez odniesienie do narzędzia to czynność
nieracjonalna, wręcz niedorzeczna.
A mimo to z konsekwencją ocierającą
się o zaślepienie, niekiedy zgoła o fanatyzm, dokonujemy karkołomnych
wartościowań, ex post dobierając argumenty mające uzasadnić wyższość
jednego narzędzia nad drugim.
Owe dyskusje o wyższości fotografii
tradycyjnej nad – powiedzmy – nietradycyjną. Bodaj najciekawszy – a przez to
najbardziej bałamutny – argument na rzecz tej pierwszej brzmi: fotografia
analogowa jest lepsza, bo w większym stopniu niż fotografia cyfrowa zmusza
fotografa do myślenia podczas procesu fotografowania. Przeciwargument jest
oczywisty, trywialny i – niestety – również bałamutny: jeżeli fotograf potrafi
myśleć, to będzie używał głowy bez względu na rodzaj użytego aparatu.
Bałamutny będzie każdy argument,
jeżeli się go zaakceptuje jako prawdę objawioną, nie domagającą się już
krytycznego namysłu. I wtedy nawet sensowna, budująca dyskusja przekształci się
w wojnę ideologiczną w której zamiast argumentów pojawią się werbalne pałki i
kamienie. Wszak głowa to nazbyt często tylko magazyn "twardych"
pojęć, nadużywanych zgodnie z pierwotnym imperatywem przetrwania. Mówię, więc jestem;
jestem więc walczę; walczę, więc mam rację. Mam rację, więc mówię...
Mózg to nic więcej (ale i nic mniej)
niż narzędzie, wysubtelnione do granic organicznego cudu, majstersztyk
ewolucji, ale wciąż tylko narzędzie. Ewolucyjna odpowiedź na wyzwanie jakim
jest zaspokojenie potrzeby zachowania egzystencji. I korelatywnie, zdolność
przetwarzania danych jest tą funkcją mózgu, której używamy – względnie staramy
się używać – adekwatnie do potrzeb. Podobnie jak adekwatnie do potrzeb staramy
się używać obiektywu o odpowiedniej ogniskowej, jeżeli mi wolno dokonać równie
karkołomnego porównania.
Większość z nas myśli tylko wtedy,
kiedy musi. To zjawisko całkowicie naturalne i postęp w dziedzinie kultury i
cywilizacji niewiele tu zmienił. Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy z racji
upodobań lub zawodu całymi dniami się znęcają nad swoją głową próbując wydobyć
z niej Myśl. A przecież Nietzsche miał rację: myśl przychodzi, kiedy ona chce,
a nie kiedy my chcemy.
Im bardziej są ograniczone nasze
możliwości fotografowania, tym bardziej się do tego przykładamy wiedząc, że
szczupłość możliwości wymusza z naszej strony większą uwagę. Kreując fotografię
co do której z góry wiemy, że nie będzie możliwości dubla, przed naciśnięciem
spustu migawki wszystko sprawdzimy 75 razy, podczas gdy luksus powtórek pozwoli
nam wszystko sprawdzić ”tylko” 14 razy. Dopasowanie odpowiedniego zaangażowania
do potrzeb wynika po prostu z racjonalnie stosowanych i mających swoje
ewolucyjne uwikłania zasad ekonomii pracy.
"Był zdecydowanym wrogiem fotografii małoobrazkowej. Uważał, że mając 36 zdjęć na rolce, możemy iść na
masówkę i odpuścić sobie myślenie. Był to, według niego, grzech niewybaczalny.
A weźmy pod uwagę, że nie znał wtedy możliwości masowej produkcji zdjęć przez
współczesny sprzęt cyfrowy" (Słowo wstępne, Szymon Dederko [w:] Światło
i cień w fotografii, Witold Dederko)
Polemizować z mistrzem? Właściwie,
jeżeli polemizować to tylko z mistrzem, w przeciwnym razie tracimy czas. Teza
ogólna, że im większa łatwość fotografowania, tym bardziej ograniczone myślenie
jest oczywiście jak najbardziej zasadna. Jednak rozważmy votum separatum
wobec negatywnego nacechowania rzeczonego zjawiska. Jeżeli bowiem winniśmy
dobierać odpowiednie quantum myślenia do postawionego przed nami zadania
to nie ma nic bardziej rozumnego, niż myśleć więcej fotografując aparatem,
który tego od nas wymaga, a mniej mając aparat, który przynajmniej część
algorytmów policzy za nas. Po cóż myśleć w sytuacji, która tego od nas nie
wymaga? Nie sztuką jest bowiem myśleć dużo i na zapas, lecz sztuką jest myśleć wystarczająco.
Aparat analogowy zmusza nas do myślenia nie dlatego, że myślenie jest
szlachetne, ale że jest on mechaniczną konstrukcją. Nie potrafi przewidzieć
naszych intencji i w ograniczony sposób się komunikuje z zewnętrzem. Mówiąc
kolokwialnie, aparat mechaniczny nie zrobi niczego "sam". Liczba
zdjęć jakie jesteśmy w stanie zrealizować na jednym magazynku również jest
mocno ograniczona, zatem ta sama ekonomia pracy każe nam tęgo dumać i obracać
każdą klatkę na wszystkie strony przed jej naświetleniem. Aparat cyfrowy? –
Właściwie potrafi sam zrobić wszystko, być może jedynie poza doborem kadru (czy
rzeczywiście nie ma już takich aparatów?). Konstruktorzy przewidzieli niemal wszystko
co możemy chcieć zrobić za pomocą aparatu i postanowili nam to maksymalnie
ułatwić. Nie ma już potrzeby rozważać w głowie rozmaitych wariantów zdjęcia w
celu wybrania właściwego (cóż to zresztą znaczy: "właściwe
zdjęcie"?). Teraz aparat "rozważa" warianty na karcie pamięci a
nasz udział zostaje zredukowany do wskazania jednego i usunięcia pozostałych.
Myślenie zastąpiła statystyka podobnie jak tabliczkę mnożenia kalkulator.
Bez-myślność lub mówiąc ściśle mało-myślność
jest tedy w przypadku obsługiwania zaawansowanego aparatu cyfrowego czynnością
najbardziej rozumną pod słońcem.
Takie postawienie sprawy kłóci się z
naszą intuicją? To znaczy z utrwalonymi w naszej głowie stereotypami
dotyczącymi różnicy w podejściu do fotografii analogowej i cyfrowej? W takim
razie warto w tym miejscu odejść od rozważań na temat ścisłej korelacji
pomiędzy narzędziem jakim jest umysł i drugim jakim jest aparat. Albowiem na
metapoziomie refleksji pojawia się tu natrętnie nieprzyjemne pytanie: co się
dzieje z samym myśleniem, które na każdym kroku napotyka ułatwienia? Rzecz
jasna, degraduje się i zanika. Bo zdolność myślenia, poza tym, iż jest
kapitalnym narzędziem, jest także umiejętnością, ćwiczoną w
niezliczonych sytuacjach w których nieoczywista materia świata stawia nam opór
z którym jakoś sobie należy radzić. A zależność pomiędzy oporem świata a naszą
umiejętnością myślenia jest jednak zbyt duża, byśmy mogli ją z czystym
sumieniem zlekceważyć. I chociaż w swojej zasadniczej instancji nie ma ona
wiele wspólnego z rozważaną przez nas kwestią to warto zwrócić uwagę na
niebezpośrednią, ale w świetle powyższych rozważań dosyć dobrze uzasadnioną
zależność. Otóż jeżeli aparat ułatwia nam wykonanie zadania i kalkuluje za nas
zadaną kwestię, to zwolnieni przezeń z myślenia powoli zatracamy nawyk
samodzielnego obmyślania innych spraw związanych z wykonaniem zdjęcia. Przyzwyczajamy
się, że aparat w znacznej mierze nas w tym odciąży. I w ten sposób rychło
się okazuje, że odzwyczajeni od myślenia, którego od nas wymaga obsługa czysto
manualnego aparatu, za jednym zamachem odzwyczajamy się od myślenia podczas
konstruowania kadru, co jest wszak jednym z warunków wykonania zdjęcia będącego
czymś więcej, niż banalnym pstrykiem. To przy okazji pokazuje ścisłą zależność
pomiędzy narzędziem a wykonaną za jego pomocą fotografią; zależność często
niedocenianą, a jeszcze częściej pomijaną wskutek sentymentalnego lub zgoła
ideologicznego przywiązania do jednego tylko aparatu lub typu aparatów.
I tak oto dochodzimy do konkluzji, że
warto nie tylko świadomie dobierać odpowiedni aparat do założonego zadania, ale
także świadomie dobierać odpowiednie do danego przypadku quantum myślenia. Żebyśmy się jednak dobrze zrozumieli: ostatnia
kwestia nie oznacza, że pozwalamy, żeby to aparat za nas zadecydował jak wiele
uwagi powinniśmy poświęcić zrobieniu zdjęcia. To bowiem prosta droga do zaniku
myślenia, którego wykonane zdjęcia nam nie zrekompensują, chyba że przez
przypadek. Jest rzeczą pierwszorzędną wiedzieć – to znaczy umieć zawczasu
określić – ile uwagi należy poświęcić temu
konkretnemu działaniu fotograficznemu. Nie mniej i nie więcej. Wiedzieć,
kiedy bez opamiętania „palić kliszę” zdając się na statystykę i kiedy powstrzymać się od wykonania zbyt wielu
zdjęć. Wiedzieć, kiedy myślenie przeszkadza w zrobieniu zdjęcia, a kiedy jest
niezbędne. Innymi słowy, należy wiedzieć, kiedy nie myśleć. Jak niegdyś napisała Simon Weil, co prawda w
odniesieniu do rzeczy nieskończenie ważniejszych: „Umieć nie myśleć o… to
najwyższa umiejętność”.
Zatem na pytanie co właściwie wymaga
we fotografii myślenia: posługiwanie się aparatem czy kreowanie kadru, jedynie
słuszna odpowiedź brzmi: jedno i drugie… w stopniu uzależnionym od konkretnej
sytuacji. Trywialne? – Nie, jeżeli w świetle powyższych rozważań uświadomimy
sobie, że brak myślenia w fotografii jest
również umiejętnością. A jej warunkiem solidna wiedza i przygotowanie.
I tu się pojawia problem. Otóż umiejętność
nie-myślenia to efekt pracy w której nie do przecenienia jest możliwość
ćwiczenia sztuki na aparatach do myślenia zmuszających. To najlepszy sposób
żeby się nauczyć czym w ogóle w fotografii myślenie jest. Oraz kiedy jest
potrzebne i w jakim zakresie. Oraz kiedy je można odrzucić niczym ową drabinę o
której pisał Wittgenstein: jest potrzebna dopóki się wdrapujemy na górę. Potem się
jej możemy bez żalu pozbyć. Problem zaś tkwi w tym, że pod tym względem aparat
cyfrowy nie skłania do drogi pod górę. Czy w takim razie cyfrą można zrobić
dobre zdjęcie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz