piątek, 8 czerwca 2012

Fotografia cyfrowa jest fajna

Fotografia cyfrowa jest fajna, bo jest fotografią. Bo pozwala zapośredniczyć widzenie świata przez narzędzie, dzięki któremu ten świat możemy przetworzyć i odsłonić w zadany przez nas sposób. Oczywiście z tego samego powodu fajna jest fotografia tradycyjna, to znaczy  nie-cyfrowa. W zasadzie z punktu widzenia samej kreacji jaką jest fotografia, narzędzie stanowi czynnik najzupełniej wtórny i byłoby racjonalnie je dobierać adekwatnie do planowanego zdarzenia. A stąd już tylko krok do twierdzenia, że fotografia jako taka jest fajna bez względu na to, czym ją uprawiamy. A definiowanie jej wartości przez odniesienie do narzędzia to czynność nieracjonalna, wręcz niedorzeczna.

A mimo to z konsekwencją ocierającą się o zaślepienie, niekiedy zgoła o fanatyzm, dokonujemy karkołomnych wartościowań, ex post dobierając argumenty mające uzasadnić wyższość jednego narzędzia nad drugim.

Owe dyskusje o wyższości fotografii tradycyjnej nad – powiedzmy – nietradycyjną. Bodaj najciekawszy – a przez to najbardziej bałamutny – argument na rzecz tej pierwszej brzmi: fotografia analogowa jest lepsza, bo w większym stopniu niż fotografia cyfrowa zmusza fotografa do myślenia podczas procesu fotografowania. Przeciwargument jest oczywisty, trywialny i – niestety – również bałamutny: jeżeli fotograf potrafi myśleć, to będzie używał głowy bez względu na rodzaj użytego aparatu.

Bałamutny będzie każdy argument, jeżeli się go zaakceptuje jako prawdę objawioną, nie domagającą się już krytycznego namysłu. I wtedy nawet sensowna, budująca dyskusja przekształci się w wojnę ideologiczną w której zamiast argumentów pojawią się werbalne pałki i kamienie. Wszak głowa to nazbyt często tylko magazyn "twardych" pojęć, nadużywanych zgodnie z pierwotnym imperatywem przetrwania. Mówię, więc jestem; jestem więc walczę; walczę, więc mam rację. Mam rację, więc mówię...

Mózg to nic więcej (ale i nic mniej) niż narzędzie, wysubtelnione do granic organicznego cudu, majstersztyk ewolucji, ale wciąż tylko narzędzie. Ewolucyjna odpowiedź na wyzwanie jakim jest zaspokojenie potrzeby zachowania egzystencji. I korelatywnie, zdolność przetwarzania danych jest tą funkcją mózgu, której używamy – względnie staramy się używać – adekwatnie do potrzeb. Podobnie jak adekwatnie do potrzeb staramy się używać obiektywu o odpowiedniej ogniskowej, jeżeli mi wolno dokonać równie karkołomnego porównania.

Większość z nas myśli tylko wtedy, kiedy musi. To zjawisko całkowicie naturalne i postęp w dziedzinie kultury i cywilizacji niewiele tu zmienił. Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy z racji upodobań lub zawodu całymi dniami się znęcają nad swoją głową próbując wydobyć z niej Myśl. A przecież Nietzsche miał rację: myśl przychodzi, kiedy ona chce, a nie kiedy my chcemy.

Im bardziej są ograniczone nasze możliwości fotografowania, tym bardziej się do tego przykładamy wiedząc, że szczupłość możliwości wymusza z naszej strony większą uwagę. Kreując fotografię co do której z góry wiemy, że nie będzie możliwości dubla, przed naciśnięciem spustu migawki wszystko sprawdzimy 75 razy, podczas gdy luksus powtórek pozwoli nam wszystko sprawdzić ”tylko” 14 razy. Dopasowanie odpowiedniego zaangażowania do potrzeb wynika po prostu z racjonalnie stosowanych i mających swoje ewolucyjne uwikłania zasad ekonomii pracy.

"Był zdecydowanym wrogiem fotografii małoobrazkowej. Uważał, że mając 36 zdjęć na rolce, możemy iść na masówkę i odpuścić sobie myślenie. Był to, według niego, grzech niewybaczalny. A weźmy pod uwagę, że nie znał wtedy możliwości masowej produkcji zdjęć przez współczesny sprzęt cyfrowy" (Słowo wstępne, Szymon Dederko [w:] Światło i cień w fotografii, Witold Dederko)

Polemizować z mistrzem? Właściwie, jeżeli polemizować to tylko z mistrzem, w przeciwnym razie tracimy czas. Teza ogólna, że im większa łatwość fotografowania, tym bardziej ograniczone myślenie jest oczywiście jak najbardziej zasadna. Jednak rozważmy votum separatum wobec negatywnego nacechowania rzeczonego zjawiska. Jeżeli bowiem winniśmy dobierać odpowiednie quantum myślenia do postawionego przed nami zadania to nie ma nic bardziej rozumnego, niż myśleć więcej fotografując aparatem, który tego od nas wymaga, a mniej mając aparat, który przynajmniej część algorytmów policzy za nas. Po cóż myśleć w sytuacji, która tego od nas nie wymaga? Nie sztuką jest bowiem myśleć dużo i na zapas, lecz sztuką jest myśleć wystarczająco. Aparat analogowy zmusza nas do myślenia nie dlatego, że myślenie jest szlachetne, ale że jest on mechaniczną konstrukcją. Nie potrafi przewidzieć naszych intencji i w ograniczony sposób się komunikuje z zewnętrzem. Mówiąc kolokwialnie, aparat mechaniczny nie zrobi niczego "sam". Liczba zdjęć jakie jesteśmy w stanie zrealizować na jednym magazynku również jest mocno ograniczona, zatem ta sama ekonomia pracy każe nam tęgo dumać i obracać każdą klatkę na wszystkie strony przed jej naświetleniem. Aparat cyfrowy? – Właściwie potrafi sam zrobić wszystko, być może jedynie poza doborem kadru (czy rzeczywiście nie ma już takich aparatów?). Konstruktorzy przewidzieli niemal wszystko co możemy chcieć zrobić za pomocą aparatu i postanowili nam to maksymalnie ułatwić. Nie ma już potrzeby rozważać w głowie rozmaitych wariantów zdjęcia w celu wybrania właściwego (cóż to zresztą znaczy: "właściwe zdjęcie"?). Teraz aparat "rozważa" warianty na karcie pamięci a nasz udział zostaje zredukowany do wskazania jednego i usunięcia pozostałych. Myślenie zastąpiła statystyka podobnie jak tabliczkę mnożenia kalkulator. Bez-myślność lub mówiąc ściśle mało-myślność jest tedy w przypadku obsługiwania zaawansowanego aparatu cyfrowego czynnością najbardziej rozumną pod słońcem.

Takie postawienie sprawy kłóci się z naszą intuicją? To znaczy z utrwalonymi w naszej głowie stereotypami dotyczącymi różnicy w podejściu do fotografii analogowej i cyfrowej? W takim razie warto w tym miejscu odejść od rozważań na temat ścisłej korelacji pomiędzy narzędziem jakim jest umysł i drugim jakim jest aparat. Albowiem na metapoziomie refleksji pojawia się tu natrętnie nieprzyjemne pytanie: co się dzieje z samym myśleniem, które na każdym kroku napotyka ułatwienia? Rzecz jasna, degraduje się i zanika. Bo zdolność myślenia, poza tym, iż jest kapitalnym narzędziem, jest także umiejętnością, ćwiczoną w niezliczonych sytuacjach w których nieoczywista materia świata stawia nam opór z którym jakoś sobie należy radzić. A zależność pomiędzy oporem świata a naszą umiejętnością myślenia jest jednak zbyt duża, byśmy mogli ją z czystym sumieniem zlekceważyć. I chociaż w swojej zasadniczej instancji nie ma ona wiele wspólnego z rozważaną przez nas kwestią to warto zwrócić uwagę na niebezpośrednią, ale w świetle powyższych rozważań dosyć dobrze uzasadnioną zależność. Otóż jeżeli aparat ułatwia nam wykonanie zadania i kalkuluje za nas zadaną kwestię, to zwolnieni przezeń z myślenia powoli zatracamy nawyk samodzielnego obmyślania innych spraw związanych z wykonaniem zdjęcia. Przyzwyczajamy się, że aparat w znacznej mierze nas w tym odciąży. I w ten sposób rychło się okazuje, że odzwyczajeni od myślenia, którego od nas wymaga obsługa czysto manualnego aparatu, za jednym zamachem odzwyczajamy się od myślenia podczas konstruowania kadru, co jest wszak jednym z warunków wykonania zdjęcia będącego czymś więcej, niż banalnym pstrykiem. To przy okazji pokazuje ścisłą zależność pomiędzy narzędziem a wykonaną za jego pomocą fotografią; zależność często niedocenianą, a jeszcze częściej pomijaną wskutek sentymentalnego lub zgoła ideologicznego przywiązania do jednego tylko aparatu lub typu aparatów.

I tak oto dochodzimy do konkluzji, że warto nie tylko świadomie dobierać odpowiedni aparat do założonego zadania, ale także świadomie dobierać odpowiednie do danego przypadku quantum myślenia. Żebyśmy się jednak dobrze zrozumieli: ostatnia kwestia nie oznacza, że pozwalamy, żeby to aparat za nas zadecydował jak wiele uwagi powinniśmy poświęcić zrobieniu zdjęcia. To bowiem prosta droga do zaniku myślenia, którego wykonane zdjęcia nam nie zrekompensują, chyba że przez przypadek. Jest rzeczą pierwszorzędną wiedzieć – to znaczy umieć zawczasu określić – ile uwagi należy poświęcić temu konkretnemu działaniu fotograficznemu. Nie mniej i nie więcej. Wiedzieć, kiedy bez opamiętania „palić kliszę” zdając się na statystykę i kiedy powstrzymać się od wykonania zbyt wielu zdjęć. Wiedzieć, kiedy myślenie przeszkadza w zrobieniu zdjęcia, a kiedy jest niezbędne. Innymi słowy, należy wiedzieć, kiedy nie myśleć. Jak niegdyś napisała Simon Weil, co prawda w odniesieniu do rzeczy nieskończenie ważniejszych: „Umieć nie myśleć o… to najwyższa umiejętność”.

Zatem na pytanie co właściwie wymaga we fotografii myślenia: posługiwanie się aparatem czy kreowanie kadru, jedynie słuszna odpowiedź brzmi: jedno i drugie… w stopniu uzależnionym od konkretnej sytuacji. Trywialne? – Nie, jeżeli w świetle powyższych rozważań uświadomimy sobie, że brak myślenia w fotografii jest również umiejętnością. A jej warunkiem solidna wiedza i przygotowanie.

I tu się pojawia problem. Otóż umiejętność nie-myślenia to efekt pracy w której nie do przecenienia jest możliwość ćwiczenia sztuki na aparatach do myślenia zmuszających. To najlepszy sposób żeby się nauczyć czym w ogóle w fotografii myślenie jest. Oraz kiedy jest potrzebne i w jakim zakresie. Oraz kiedy je można odrzucić niczym ową drabinę o której pisał Wittgenstein: jest potrzebna dopóki się wdrapujemy na górę. Potem się jej możemy bez żalu pozbyć. Problem zaś tkwi w tym, że pod tym względem aparat cyfrowy nie skłania do drogi pod górę. Czy w takim razie cyfrą można zrobić dobre zdjęcie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz