Msza święta
rezurekcyjna. Wszystko było jak trzeba, chłonąłem atmosferę do momentu, kiedy
na znak pokoju obcy ludzie zaczęli mi ściskać dłoń. Okropność.
Pierwszy raz
widziałem procesję wewnątrz kościoła. Na zewnątrz zimno, śnieg jak na Boże
Narodzenie, więc ksiądz dobrodziej podjął jedyną słuszną decyzję, żeby zamiast
gonić ludzi dookoła świątyni, zrobić dla chętnych trzy rundy między krzesłami.
Większość jednak wobec takiej taryfy ulgowej poszła na całość i asystowała
procesji „stacjonarnie” – w obawie przed utratą miejsca do siedzenia.
Wcześniej jednak ksiądz dobrodziej wytłumaczył, że tam z boku, obok kopii
grobu Pana, stoi dwóch strażników, którzy zaraz odegrają scenę sprzed dwóch
tysięcy lat, przestraszą się i z wielkim hukiem zaczną uciekać. Faktycznie, zrobił
się wielki huk, bo dwaj przebierańcy najpierw rzucili się na marmurową podłogę,
a potem tupiąc i stukając niemiłosiernie, przegalopowali przez całą świątynię. Kiedy
ponownie spojrzałem na dobrodzieja, w jego ręku zobaczyłem aparat
fotograficzny.