czwartek, 2 sierpnia 2018

Audio Vintage Poland Meeting 2018 - recenzja

              Ależ było marudzenie, a ileż wyrzutów, utyskiwań, bez mała pogróżek personalnych pod adresem administracji za wybór takiego a nie innego terminu 3 Zlotu Audio Vintage Group. Wiadomo, lato, ludzie pragną wypoczynku rozumianego tradycyjnie: z rodziną na plażę albo z grupą przyjaciół gdzieś w góry. To czas, żeby za ciułane przez rok pieniądze pojechać w końcu na wymarzoną Majorkę czy do Toskanii, a jak ktoś naprawdę bogaty, to nawet nad polskie morze. I nagle należałoby ten uświęcony rok w rok rytuał odrzucić precz i jak gdyby nigdy nic powiedzieć: „Do widzenia, kochanie, w ten weekend jestem tylko dla moich przyjaciół-audiofilów”? Mowy nie ma!
               Otóż nie. Pomimo rzekomo niesprzyjającego terminu, w dniach 19-22 lipca w strategicznie położonym w środku Polski obok autostrady Dobieszkowie stawiło się, niech spojrzę na wyciąg bankowy, siedemdziesiąt siedem osób. Dokładnie tyle, ile było miejsc w hotelu. Tak, moi drodzy, zapełniliśmy cały hotel, do ostatniego łóżka. Tak się organizuje imprezy w „niesprzyjających” terminach. I kiedy o tym myślę to aż się za głowę łapię zastanawiając, gdzie pomieścilibyśmy wszystkich zlotowiczów, gdyby termin był bardziej sprzyjający, czyli na ten przykład listopadowy.
     Pierwszy dzień potraktowaliśmy jako rozbiegówkę. Przyjechać, przywitać się, rozpakować sprzęt i dokonać pierwszych odsłuchów. Niektórym trudno się było rozstać ze sobą i sprzętem, więc dość powiedzieć, że ceremonię powitalną zakończyli w okolicach śniadania dnia następnego. Co do mnie, to spałem do siódmej rano i obmywszy oczy żwawo ruszyłem do stołówki, gdzie ze smakiem zjadłem jajecznicę i twarożek.
         Hotel w Dobieszkowie nie oferował niestety możliwości umieszczenia wszystkich wystawców na jednym poziomie, więc żeby obejrzeć wszystkie atrakcje trzeba było biegać po piętrach. Nie jest to do końca wina hotelu, ponieważ w porównaniu do poprzedniego Zlotu, firm prezentujących swoje urządzenia było o wiele więcej. I teraz dla niepoprawnych kronikarzy mała uczta, czyli raport o stanie obecności. Do dyspozycji wystawiających mieliśmy trzy apartamenty. Parter zajęła moja macierzysta firma Nomos Audio Vintage oraz nasz partner, firma E.I.C., dystrybutor doskonałych angielskich kolumn marki Tannoy, o których poniżej. Piętro wyżej zainstalowali się Haiku Audio (to ci od doskonałych, autorskich wzmacniaczy) oraz Smok Audio (sprzedaż sprzętu vintage i płyt winylowych). Po przeciwnej stronie hotelu, ale na tym samym piętrze pomieściły swoje zabawki firmy Zweimann (producent m.in. napędów typu DAC) i Sky Audio (wzmacniacze lampowe). Mieliśmy do dyspozycji jeszcze trzy sale konferencyjne – parter zajęli sobie uczestnicy Zlotu, a właściwie wystawa ich sprzętu grającego. Co tam się działo! Ale otem potem. W drugiej sali wystawił się Tonsil ze swoimi najnowszymi kolumnami głośnikowymi, a w trzeciej 4HiFi, dystrybutor nowoczesnego sprzętu audiofilskiego. Uff! Przebrnąłem.

         Wydarzeń było tyle, że dwóch niedziel nie starczy, żeby wszystkie opowiedzieć, ale postaram się zmierzyć z tą poniekąd beznadziejną robotą. Na początek zajrzyjmy na wystawę sprzętu będącego własnością członków grupy. Czegoż tam nie było! Wzmacniacze (w tym po raz drugi goszczący na Zlocie żarówkowiec Kuby Mizery, nieco zmodyfikowany), tunery i amplitunery, zatrzęsienie kolumn i różne inne wynalazki. Było tego zwyczajnie za dużo i maestro Piotr Walendowski podjął bezkompromisową decyzję o wyrzuceniu większości gratów za drzwi. Kryterium było proste: porównujemy dwie pary kolumn i ta, która zyska mniejsze uznanie, wylatuje. Podobnie z resztą sprzętu. Nie było litości, ludzie setki kilometrów targali swoje wypieszczone zestawy audio, potem pieczołowicie je ustawiali, a po trzydziestu sekundach grania musieli zabierać z powrotem. „To jest rzeźnia” – skomentował to dosadnie Michał Potocki.
         Nerwy można było ukoić w apartamencie Nomos Audio Vintage, gdzie niepodzielnie rządził kolejny maestro, Lech Spaszewski. Lech z wirtuozerią Herberta Von Karajana… ok., przesadziłem, z bardzo dużą wirtuozerią dyrygował orkiestrą w skład której wchodziło wyłącznie zacne instrumentarium. Pierwsze skrzypce grały (by tak rzec) kolumny podłogowe firmy Tannoy – my zadbaliśmy o przygotowanie egzemplarzy sprzed lat, a nasz partner i jednocześnie dystrybutor marki, firma E.I.C., przywiózł nam najnowszy model. Ależ one wyglądają! Mają tak rasowy wygląd vintage, że Zlotowicze co chwila pytali nas, które są nowe, a które stare, my zaś nie nadążaliśmy z odpowiadaniem. Jako źródło służył nam do pewnego momentu w pełni manualny gramofon Pioneer PL-50, a potem dzielony na napęd i DAC odtwarzacz CD Esoteric. Sygnał wzmacniały doskonałe włoskie wzmacniacze Unison Research Sinfonia Anniversary i Etiuda.

         Ścisk podczas testu był okrutny, bo każdy chciał się przekonać na własne uszy, które z tych ślicznotek zagrają… aha, spodziewaliście, że napiszę „lepiej” i prawie zgadliście. W ostatniej chwili ugryzłem się jednak w klawiaturę, ponieważ odbiór barwy dźwięku to rzecz tak subiektywna, że hierarchizowanie jej to czynność dość niepoważna i łatwo tu o palnięcie głupstwa. W każdym razie większości uczestników bardziej podobał się dźwięk wypływający z nowych tannoy’ów. Zagrały jaśniej, czyściej, w sposób bardziej precyzyjny i dość gładko zatarły wspaniały skądinąd efekt, jaki chwilę wcześniej wywarły na słuchaczach starsze kolumny grające bardziej matowo i ździebko mniej przejrzyście, za to głębiej i jakoś tak dostojniej. Ale (zawsze jest jakieś „ale”) kto chciał, to wziął sobie do serca słowa Pawła Kluczyka ze SkyAudio, który prowadził prezentację. „Po godzinie nowe konstrukcje by was zmęczyły” – zapewnił. „Nowe są zatem do wyścigów, stare do przyjemności” – skomentował to Lech, ale słowa obu panów musieliśmy wziąć na wiarę, albowiem nie było ani czasu ani warunków na wielogodzinne odsłuchy, żeby potwierdzić lub obalić wspomniane zapewnienia.
         Jest rzeczą powszechnie wiadomą (jeżeli ktoś zaczyna wypowiedź od zwrotu „jest rzeczą powszechnie wiadomą” to jest rzeczą powszechnie wiadomą, że to bujda), że audiofil to człowiek na poziomie, wytrawny znawca i wielbiciel nie tylko muzyki, ale i sztuk wszelakich ze szczególnym uwzględnieniem teatru. Jakoż żeby mu wyjść naprzeciw Nomos Audio Vintage przygotował pierwszą na świecie sztukę jednoaktową „Śmierć tranzytora” (mówi się trałzystora i jeden z aktorów, w sensie ja, w trakcie spektaklu z upodobaniem i po wielokroć powtarzał to słowo w celach tyleż artystycznych co edukacyjnych). W telegraficznym skrócie: sztuka prezentowała dramat podmiotu lirycznego, z jednej strony atakowanego przez złą żonę, czyniącą podmiotowi wymówki o kupowanie kolejnych gratów vintage, z drugiej strony zmagającego się z oporem jeszcze bardziej złego trałzystora, który żadną miarą nie chciał skapitulować przed zabiegami rewitalizacyjnymi uskutecznianymi już to przy pomocy strzykawki, już to korkociągu do wina. Żadne z tych wyrafinowanych narzędzi naprawczych nie okazało się skuteczne i o trałzystor w końcu upomniała się Śmierć.

Jednoaktówka okazała się sporym wydarzeniem artystyczno-towarzyskim i jeżeli kuluary do dzisiaj nie puchną od plotek i komentarzy to winę za to ponosi Maciej Stempurski i jego wywrotowy test przewodów sygnałowych. Test przygotował z Janem Grzybickim z 4HiFi. Kable to w ogóle niebezpieczny temat, bo zwolenników teorii, że wpływają na dźwięk jest tylu, co i zwolenników teorii przeciwnej. Oba stronnictwa zwalczają się z zawziętością polityków startujących w wyborach i żadne z nich nie bierze jeńców. Wróć, stroną atakującą są na ogół „kablosceptycy”, bo „kabloentuzjaści” mają najczęściej w głębokim niepoważaniu to, co myślą o nich ci pierwsi i po prostu bawią się drutami.
Co do testu, to porównywaliśmy trzy różne przewody na trzech różnych gatunkowo utworach muzycznych. Słuchaliśmy uważnie, kiwaliśmy głowami i notowaliśmy spostrzeżenia, a na koniec głosowaliśmy. I już myśleliśmy, że na wyłonieniu zwycięzcy się skończy, a my rozejdziemy się w spokoju, kiedy Maciek odpalił petardę tak potężną, że z niejednej kablosceptycznej głowy dymi się do dzisiaj. Otóż z szatańską miną (trochę ubarwiam, minę miał taką jak zwykle, ale w takiej chwili ze wszech miar miał prawo mieć szatańską) powiedział, że słuchaliśmy kabli… cyfrowych. Czyli takich, które nie mają prawa „grać”, bo to tylko zera i jedynki, więc albo kabel działa albo nie działa, nie ma wartości pośrednich, etc. A tu proszę, wszyscy usłyszeli różnicę w brzmieniu pomiędzy poszczególnymi przewodami. Dla wielbicieli kronik wszelakich podaję, że były to w kolejności: TCI Cables Adder Digital II SE, Gotham GAC-1 z wtykami Amphenol i Klotz VA063ELS. W głosowaniu wygrały te pierwsze, za ponad sześć stów, drugie miejsce zajęły testowane na końcu, kosztujące nieco ponad sto złotych, a bodaj tylko dwóch zwolenników zdobyły tanie jak barszcz kable środkowe, z marketu. Druty zaś przepinane były między napędem CEC a DAC Audio GD.
Wstrząs audiofilaktyczny (powinna być taka jednostka chorobowa) niektórzy wciąż leczą słuchaniem muzyki z pozbawionych jakichkolwiek przewodów odtwarzaczy mp3 8kb/s, inni wyemigrowali na daleką północ i słuchają już tylko arktycznego wiatru smagającego nieliczne turzyce i porosty, a najliczniejsza grupa utraciła wiarę w muzykę w ogóle. Maciej Stempurski otrzymał zaś dożywotni zakaz pojawiania się na audiofilskich imprezach z czymkolwiek co choćby z daleka przypomina przewody połączeniowe, druty, sznurki czy choćby gumkę od majtek.
Internetu by nie wystarczyło żeby wymienić wszystkie atrakcje Zlotu (zwłaszcza przy moim rozwlekłym sposobie pisania), więc już tylko w telegraficznym skrócie ujmę niektóre z pozostałych wydarzeń.
Firma Tonsil przyjechała na Zlot z kolekcją swoich nowych kolumn w celu udowodnienia wszem i wobec, że „altusy nie grajo”. Jednak nie z naszymi ludźmi takie numery. Kilka godzin cierpliwego konfigurowania sprzętu i altusy zagrały i zaśpiewały jak ta lala, zwłaszcza podłogówki Altus 380.

W apartamencie Nomos Audio Vintage w ślepym teście porównywaliśmy dość budżetowy gramofon z – przepraszam za efekciarskie słowo – high-endowym dzielonym odtwarzaczem CD marki Esoteric kosztującym tyle, co miejski samochód. Nawet wytrawni audiofile mieli niekiedy kłopot ze wskazaniem, z którego źródła słyszą dźwięk. Jeszcze większy mieliby kłopot gdybyśmy porównywali dźwięki płynące z Esoterica z dźwiękami generowanymi przez jakiś odtwarzacz mp3 8kb/s, ale na tak karkołomny test zabrakło nam cojones. Może następnym razem będziemy mieli więcej animuszu.
Nie zabrakło nam go za to przy porównywaniu rzeczonego Esoterica z najnowszym, pracującym na lampach przetwornikiem cyfrowo-analogowym Zweimann DAC Papylon. Ten ostatni to autorski projekt Michaela… Cwejmana. Podobieństwo nazwiska twórcy do nazwy jego dzieła jest oczywiście całkowicie przypadkowe. Całkiem już jednak nieprzypadkowo DAC dzielnie dotrzymywał kroku dzielonemu monstrum o ezoterycznej nazwie.
Organizatorzy testów i porównań mogą do samej choinki powtarzać, że nie ma „lepsze”, „gorsze”, jest – „inne”. Zatem mówienie, że dany sprzęt gra „lepiej” od innego jest nieuprawnione, ponieważ rzecz jest wysoce subiektywna. Audiofil jednak wie swoje i nic mu nie sprawia takiej przyjemności jak możliwość postawienia naprzeciwko siebie na ringu dwóch (lub więcej) sprzętów i powiedzenie: bijcie się. Takie „walki kogutów” czy może raczej lamp miały miejsce w pokoju Haiku Audio i Smok Audio, gdzie do rywalizacji, pardon, do testu stanęły trzy lampy z serii EL 34: KT77 Genalex (Gold Lion), stara lampa RFT NOS i Psvane Philips Holland Metal Base Replica.

Apartament Sky Audio zamienił się z kolei w gorącą łaźnię, gdzie w tak zwane znaki (czyli w co?) dawały się „pralki” znanej i cenionej w branży AGD firmy Tannoy. Potężne (120 kg sztuka) podłogówki robiły wrażenie czystością, do jakiej potrafiły doprowadzić każdy dźwięk.
Biorąc pod uwagę liczebność uczestników, skalę przedsięwzięcia oraz jego sukces, oświadczam, że kolejny zlot odbędzie się w twierdzy Alcatraz, zaś klucze to cel posiadała będzie wyłącznie administracja. Aha, przy okazji apeluję po raz drugi: osoby, które w sobotę o drugiej w nocy puszczały w sali Tonsilu na całą moc głośników „Oczy zielone” Zenka Martyniuka proszone są o zgłoszenie się w celu dobrowolnego poddania karze.







Zdjęcia: Grzegorz Piskorski i Wstereo (zdjęcie z jednoaktówki)