środa, 21 listopada 2018

Audio Video Show 2018 - recenzja

Audio Video Show to prawdziwy festiwal dla każdego szanującego się audiofila. Festiwal marudzenia, wybrzydzania i komentowania: sprzęt audio coraz droższy i coraz gorzej grający, nie to co kiedyś. Im bardziej zblazowany (i im młodszy) audiofil tym bardziej poczytuje sobie za obowiązek skrytykowanie i obśmianie sprzętu za grube miliony. „Panie, ja bym tego i za darmo nie wziął!”. Wiadomo, dzisiaj już nie produkuje się dobrego audio. Nie to, co przed wojną.

Młody już nie jestem nie tylko ciałem ale i duchem, ale nie przepuszczę okazji, żeby sobie podworować, bo to i kompleksy leczy i nastrój poprawia. Zblazowani audiofile już ode mnie dostali, teraz pora na prezentowany na AVS sprzęt. Od razu ostrzegam, że nie będę konsekwentny, bo zamierzam też chwalić, aczkolwiek niechętnie.

Najpierw ściana dźwięku, a potem napięcie rośnie – mawiał Alfred Hitchcock, tylko media przekręciły jego słowa. To i my zacznijmy od solidnej awanturki: wzmacniacz D'Agostino, wygląda jak okręt podwodny „Nautilus”, waży ćwierć tony i kosztuje milion dwieście zł. To monoblok, więc żeby była zabawa potrzebujemy dwóch takich. Ktoś, kto mieszka na czwartym piętrze (bez windy) może o nich tylko pomarzyć.

Skrzyżowanie Obcego ze szturmowcem z „Gwiezdnych wojen”. Nie musiałem słuchać, już na sam widok tych kosmicznych potworków miałem dreszcze.

DLS  specjaliści od car audio i muzyki wieszanej na ścianie. Od razu widać, że to prawdziwa sztuka. Muzykarstwo sztalugowe.

Miłość w Zakopanem, czyli Lucarto Audio. Wygląda jak cepelia, ale gra tak, że Sławomirowi spadłyby wąsy z wrażenia.

Tam wszystko było drewniane poza muzyką. W niej było więcej życia niż w niejednym zombie spędzającym całe dnie na scrollowaniu Facebooka.


W pierwszej chwili myślałem, że to ekspres do kawy.

McIntosh. Jedna z najciekawszych wizualnie prezentacji. Dzięki temu, że wszystko ładnie wyglądało i świeciło nie musiało już dobrze grać. A za te głośniki, ślepiące na nas osiemdziesięcioma jeden frontowymi przetwornikami trzeba zapłacić 660 tysięcy złotych.

Grawitujący lewitofon... grawitofon... w każdym razie talerz unosił się w powietrzu, ale tak naprawdę to bujda, ponieważ unosił się na trzech sznureczkach, które wydłubałem w Photoshopie.

To niesamowite jak delikatny potrafi być słoń w składzie porcelany, a właściwie dwa słonie. Panowie ze Sky Audio upchali potężne tannoy'e z lat 70. w niewielkim pokoju hotelowym i zasilili je własnej produkcji monofonicznymi wzmacniaczami lampowymi. Dźwięk potężny, ale w pełni kontrolowany. Czułem się jak w kościele i tylko szkoda, że chłopaki nie mieli płyty z muzyką organową. Moim nieskromnym zdaniem jeden z najciekawiej brzmiących zestawów na tegorocznym AVS.

Oko prezesa.

Kolumny i monitory z 8MM Audiolab. Piękny, zrównoważony dźwięk, takt i elegancja w brzmieniu. Czy jednak tylko mnie wpatrywanie się w tę dziurę wydaje się być nieco obsceniczne?

Aha, te graty na dole to polski Lampizator (genialny, nawiasem mówiąc).

W tym pokoju grają głośniki instalacyjne Melodiki o łącznej wartości 8786 zł.


Najwyraźniej wszystkie fundusze poszły na inżynierię i na specjalistę od wzornictwa już nie starczyło. Ten przerośnięty ekspres do kawy to monoblok Manron Delta SE150m. Cena? Milion złotych, ale za dwie sztuki, więc znośnie.

Uniwersalna tabliczka, zachować, przyda się na następne Audio Video Show.

Kolumny omnipolarne (czyli dookólne) firmy  MBL z głośnikami Radialstrahler mbl 101 X-treme, napędzane czterema potężnymi monoblokami MBL 9011 i przedwzmacniaczem MBL 6010D. Uwaga, teraz będę kontrowersyjny: to najbardziej przereklamowane brzmienie imprezy. Kiedy wchodzisz w te dźwięki to okazują się być lekkie, zdają się unosić cię wraz z sobą o pół metra nad podłogą, ale szybko zaczynasz czuć kołatanie serca i dziwny niepokój, jakby te cebulki siały infradźwiękami. Z ulgą opuściłem to pomieszczenie zastanawiając się, ile milionów ludzie są w stanie wydać na to, żeby zejść na zawał.

Stara miednica, spirytusowa lampka, szlauch ogrodowy i puzderko na listy miłosne – tyle wystarczy, żeby samodzielnie wykonać hi-endowe urządzenie odtwarzające dźwięk.

Skoro zaś jesteśmy przy robótkach ręcznych... oto zestaw zrób to sam”, czyli i ty możesz zostać McGyver'em. Ponoć jeden był taki zdolny, że zrobił z tego volkswagena golfa I.

Wprost z kreskówki na Audio Video Show, czyli audiofilskie przygody kota w butach.

„Odetnij jaszczurce ogon, dziurę zatkaj przetwornikiem, na podstawce ustaw...”  specjaliści z Deeptime Design Studio uznali, że podsłuchiwanie natury da najlepsze rezultaty.

Kolumny podłogowe Opera. Wyglądały tak dostojnie, że odruchowo chciałem zdjąć przed nimi czapkę, choć jej nie miałem. Napatrzeć się nie mogłem, takie urodziwe.

Wilson Audio, tak wyglądaliby rycerze w XXI wieku  gdyby w XXI wieku byli rycerze.

Konkurs na najładniejsze kolumny targów wygrywa... Gravelli Bespoke Audio. Nagrodą jest korespondencyjny kurs nauki wzornictwa przemysłowego oraz praktyczny poradnik „Jak przez weekend zostać miszczem w projektowaniu kolumn” autorstwa Freda Flinstone'a.

Ten dostojnie wyglądający młodzieniec w białym krawacie (dzień wcześniej miał różowy) i z lampą wyrastającą z głowy to Wiktor Krzak z Haiku-Audio. Tutaj prezentuje swoje najmłodsze dziecko: lampowy wzmacniacz Origami. Kiedy go widzę (wzmacniacz, nie Wiktora) od razu w głowie pojawia mi się hasło: Origami, sztuka układania dźwięku. Dobre, co nie?


Gdybym miał takie w salonie szybko zacząłbym z nimi rozmawiać. A może nawet i dokarmiać.



Monitory szerokopasmowej polskiej firmy GMP Tech. Monitory są nieprzeciętnej urody, co widać na załączonym zdjęciu.

Kolumny podłogowe Eltheria wprost z Zielonej Góry. Wyglądają jak milion innych kolumn, ale za to grają jak milion... ok, jak tysiąc... jak sto tysięcy dolarów. Po prostu świetnie.

A co się tyczy kabli to są dwie szkoły ich układania. Jedna, liberalna, mówi że jak tasiemka to nawet skrawek nie może dotknąć podłogi, a jak kabel to wszystko jedno...


... Druga, anarchistyczna, że kabel może byle jak walać się po podłodze, a podstawki należy umieścić w losowych miejscach.

Przewód USB za 9 tysięcy złotych. Myślicie, że lepiej przesyła informacje od tego z elektromarketu?

Diapason Karis III  moje ukochane włoskie monitory. Dość mi samej ich obecności, żebym każdego roku wracał na AVS. Tym razem udało mi się posłuchać na nich przyniesionej przez siebie płyty. Cena? Na tle innych urządzeń przystępna, jedynie 8 tysięcy euro. A, właśnie, chce ktoś kupić nerkę?

A kiedy na Narodowym zgasną światła... Lampy zamontowane w potężnych, szwedzkich monoblokach Engström Erik w mroku żarzą się niczym światła wielkiego miasta. To jedne z piękniejszych urządzeń na tegorocznym AVS. Szkoda, że nie możecie zobaczyć ich w świetle dnia. To znaczy możecie, ale nie tutaj.

Jednak zmieniłem zdanie. Poniżej te piękne końcówki mocy w całej swojej okazałości. Po prawej, w jedynie słusznej wobec nich pozycji, Lech Spaszewski z Soundclubu we fragmencie swojej okazałości.

poniedziałek, 29 października 2018

Tęczowy Piątek i homo sovieticus

Kto by pomyślał, że kiedykolwiek zechce mi się komentować wypowiedź Moniki Jaruzelskiej? Właściwie mój komentarz nie będzie dotyczył jej wypowiedzi, ale komentarzy z jakimi się spotkał, będzie zatem meta komentarzem.



Monika Jaruzelska, świeżo wybrana radna SLD, powiedziała o akcji zwanej Tęczowym Piątkiem (wiadomo, o co chodzi, pozwolę sobie nie tłumaczyć), co następuje: Robienie fiesty z takich spraw, które dotyczą intymnego życia... wydaje mi się, że to jest odwrotny skutek i napędza agresję. Zanim się z tym zgodzicie lub nie weźcie pod uwagę kilka rzeczy: czy Jaruzelska trafnie porównała Tęczowy Piątek do fiesty, czy wywlekanie intymnych spraw na płaszczyznę społeczną jest właściwe i czy faktycznie powyższe napędza agresję zamiast miłości? Bez rozstrzygnięcia tych aspektów trudno będzie Jaruzelskiej przyznać rację bądź jej odmówić. Jakoż nasi internauci i publicyści nie takie rzeczy potrafią. Bo przecież dość będzie wychwycić najbardziej podstawowy sens tej wypowiedzi: JARUZELSKA JEST PRZECIW. To wystarczy, żeby lewica dostrzegła w niej odszczepieńca, może nawet zdrajczynię, w każdym razie kogoś, kto już nie jest „nasz”, co sugeruje pewien durny mem, jaki znajdziecie pod tym linkiem. A pamiętacie, ile śmiechu było z prawicy i jaka schadenfreude zapanowała, kiedy Andrzej Duda poważył się na weto? - Tym durniom wystarczy JEDNA sytuacja, kiedy ich idol zboczy z jedynie słusznej drogi, żeby uznać go za zdrajcę. My jesteśmy inni, dojrzalsi, bardziej inteligentni, a przede wszystkim - potrafimy się pięknie różnić. Nie to, co oni. Czyżby?

A przecież Jaruzelska uznaje wagę edukacji seksualnej, zatem nie ma tu różnicy co do celu a jedynie przedsięwziętych środków: po prostu uznała, że jednorazowa, pokazowa akcja przyniesie więcej szkody, niż pożytku. Jeżeli i na tej linii ma panować jednomyślność, to paskudna choroba zwana homo sovieticus ma się dobrze i własnie zatruwa umysły kolejnego pokolenia.

Gwoli wyjaśnienia, homo sovieticus (człowiek sowiecki) to człowiek o osobowości zdemoralizowanej przez jedynie słuszne przekonania, przez bezwzględne posłuszeństwo wobec władzy i nienawiść do każdego, kto przejawia choćby śladowe ilości indywidualizmu lub, nie daj Boże, samodzielności w myśleniu.

Skłonność do prymitywnego dzielenia i szufladkowania ludzi wedle tej samej, czarno-białej czy też zero-jedynkowej wizji świata to obecnie niemal plaga. Jej ofiarą padają nawet dość inteligentni ludzie, których reakcje łatwo przewidzieć, bo są schematyczne. Nie dyskutujemy z człowiekiem ani z jego poglądami, ale sprawdzamy czy jego wypowiedzi pasują do szablonu. Odstępstwo o milimetr jest odstępstwem całkowitym. Prawda jest bowiem jedna, wróć, prawdy są dwie: nasza i ich. Żadnych światłocieni i półtonów, ogromna pomiędzy nimi przepaść. To dlatego my i oni nigdy się nie spotkamy.


czwartek, 2 sierpnia 2018

Audio Vintage Poland Meeting 2018 - recenzja

              Ależ było marudzenie, a ileż wyrzutów, utyskiwań, bez mała pogróżek personalnych pod adresem administracji za wybór takiego a nie innego terminu 3 Zlotu Audio Vintage Group. Wiadomo, lato, ludzie pragną wypoczynku rozumianego tradycyjnie: z rodziną na plażę albo z grupą przyjaciół gdzieś w góry. To czas, żeby za ciułane przez rok pieniądze pojechać w końcu na wymarzoną Majorkę czy do Toskanii, a jak ktoś naprawdę bogaty, to nawet nad polskie morze. I nagle należałoby ten uświęcony rok w rok rytuał odrzucić precz i jak gdyby nigdy nic powiedzieć: „Do widzenia, kochanie, w ten weekend jestem tylko dla moich przyjaciół-audiofilów”? Mowy nie ma!
               Otóż nie. Pomimo rzekomo niesprzyjającego terminu, w dniach 19-22 lipca w strategicznie położonym w środku Polski obok autostrady Dobieszkowie stawiło się, niech spojrzę na wyciąg bankowy, siedemdziesiąt siedem osób. Dokładnie tyle, ile było miejsc w hotelu. Tak, moi drodzy, zapełniliśmy cały hotel, do ostatniego łóżka. Tak się organizuje imprezy w „niesprzyjających” terminach. I kiedy o tym myślę to aż się za głowę łapię zastanawiając, gdzie pomieścilibyśmy wszystkich zlotowiczów, gdyby termin był bardziej sprzyjający, czyli na ten przykład listopadowy.
     Pierwszy dzień potraktowaliśmy jako rozbiegówkę. Przyjechać, przywitać się, rozpakować sprzęt i dokonać pierwszych odsłuchów. Niektórym trudno się było rozstać ze sobą i sprzętem, więc dość powiedzieć, że ceremonię powitalną zakończyli w okolicach śniadania dnia następnego. Co do mnie, to spałem do siódmej rano i obmywszy oczy żwawo ruszyłem do stołówki, gdzie ze smakiem zjadłem jajecznicę i twarożek.
         Hotel w Dobieszkowie nie oferował niestety możliwości umieszczenia wszystkich wystawców na jednym poziomie, więc żeby obejrzeć wszystkie atrakcje trzeba było biegać po piętrach. Nie jest to do końca wina hotelu, ponieważ w porównaniu do poprzedniego Zlotu, firm prezentujących swoje urządzenia było o wiele więcej. I teraz dla niepoprawnych kronikarzy mała uczta, czyli raport o stanie obecności. Do dyspozycji wystawiających mieliśmy trzy apartamenty. Parter zajęła moja macierzysta firma Nomos Audio Vintage oraz nasz partner, firma E.I.C., dystrybutor doskonałych angielskich kolumn marki Tannoy, o których poniżej. Piętro wyżej zainstalowali się Haiku Audio (to ci od doskonałych, autorskich wzmacniaczy) oraz Smok Audio (sprzedaż sprzętu vintage i płyt winylowych). Po przeciwnej stronie hotelu, ale na tym samym piętrze pomieściły swoje zabawki firmy Zweimann (producent m.in. napędów typu DAC) i Sky Audio (wzmacniacze lampowe). Mieliśmy do dyspozycji jeszcze trzy sale konferencyjne – parter zajęli sobie uczestnicy Zlotu, a właściwie wystawa ich sprzętu grającego. Co tam się działo! Ale otem potem. W drugiej sali wystawił się Tonsil ze swoimi najnowszymi kolumnami głośnikowymi, a w trzeciej 4HiFi, dystrybutor nowoczesnego sprzętu audiofilskiego. Uff! Przebrnąłem.

         Wydarzeń było tyle, że dwóch niedziel nie starczy, żeby wszystkie opowiedzieć, ale postaram się zmierzyć z tą poniekąd beznadziejną robotą. Na początek zajrzyjmy na wystawę sprzętu będącego własnością członków grupy. Czegoż tam nie było! Wzmacniacze (w tym po raz drugi goszczący na Zlocie żarówkowiec Kuby Mizery, nieco zmodyfikowany), tunery i amplitunery, zatrzęsienie kolumn i różne inne wynalazki. Było tego zwyczajnie za dużo i maestro Piotr Walendowski podjął bezkompromisową decyzję o wyrzuceniu większości gratów za drzwi. Kryterium było proste: porównujemy dwie pary kolumn i ta, która zyska mniejsze uznanie, wylatuje. Podobnie z resztą sprzętu. Nie było litości, ludzie setki kilometrów targali swoje wypieszczone zestawy audio, potem pieczołowicie je ustawiali, a po trzydziestu sekundach grania musieli zabierać z powrotem. „To jest rzeźnia” – skomentował to dosadnie Michał Potocki.
         Nerwy można było ukoić w apartamencie Nomos Audio Vintage, gdzie niepodzielnie rządził kolejny maestro, Lech Spaszewski. Lech z wirtuozerią Herberta Von Karajana… ok., przesadziłem, z bardzo dużą wirtuozerią dyrygował orkiestrą w skład której wchodziło wyłącznie zacne instrumentarium. Pierwsze skrzypce grały (by tak rzec) kolumny podłogowe firmy Tannoy – my zadbaliśmy o przygotowanie egzemplarzy sprzed lat, a nasz partner i jednocześnie dystrybutor marki, firma E.I.C., przywiózł nam najnowszy model. Ależ one wyglądają! Mają tak rasowy wygląd vintage, że Zlotowicze co chwila pytali nas, które są nowe, a które stare, my zaś nie nadążaliśmy z odpowiadaniem. Jako źródło służył nam do pewnego momentu w pełni manualny gramofon Pioneer PL-50, a potem dzielony na napęd i DAC odtwarzacz CD Esoteric. Sygnał wzmacniały doskonałe włoskie wzmacniacze Unison Research Sinfonia Anniversary i Etiuda.

         Ścisk podczas testu był okrutny, bo każdy chciał się przekonać na własne uszy, które z tych ślicznotek zagrają… aha, spodziewaliście, że napiszę „lepiej” i prawie zgadliście. W ostatniej chwili ugryzłem się jednak w klawiaturę, ponieważ odbiór barwy dźwięku to rzecz tak subiektywna, że hierarchizowanie jej to czynność dość niepoważna i łatwo tu o palnięcie głupstwa. W każdym razie większości uczestników bardziej podobał się dźwięk wypływający z nowych tannoy’ów. Zagrały jaśniej, czyściej, w sposób bardziej precyzyjny i dość gładko zatarły wspaniały skądinąd efekt, jaki chwilę wcześniej wywarły na słuchaczach starsze kolumny grające bardziej matowo i ździebko mniej przejrzyście, za to głębiej i jakoś tak dostojniej. Ale (zawsze jest jakieś „ale”) kto chciał, to wziął sobie do serca słowa Pawła Kluczyka ze SkyAudio, który prowadził prezentację. „Po godzinie nowe konstrukcje by was zmęczyły” – zapewnił. „Nowe są zatem do wyścigów, stare do przyjemności” – skomentował to Lech, ale słowa obu panów musieliśmy wziąć na wiarę, albowiem nie było ani czasu ani warunków na wielogodzinne odsłuchy, żeby potwierdzić lub obalić wspomniane zapewnienia.
         Jest rzeczą powszechnie wiadomą (jeżeli ktoś zaczyna wypowiedź od zwrotu „jest rzeczą powszechnie wiadomą” to jest rzeczą powszechnie wiadomą, że to bujda), że audiofil to człowiek na poziomie, wytrawny znawca i wielbiciel nie tylko muzyki, ale i sztuk wszelakich ze szczególnym uwzględnieniem teatru. Jakoż żeby mu wyjść naprzeciw Nomos Audio Vintage przygotował pierwszą na świecie sztukę jednoaktową „Śmierć tranzytora” (mówi się trałzystora i jeden z aktorów, w sensie ja, w trakcie spektaklu z upodobaniem i po wielokroć powtarzał to słowo w celach tyleż artystycznych co edukacyjnych). W telegraficznym skrócie: sztuka prezentowała dramat podmiotu lirycznego, z jednej strony atakowanego przez złą żonę, czyniącą podmiotowi wymówki o kupowanie kolejnych gratów vintage, z drugiej strony zmagającego się z oporem jeszcze bardziej złego trałzystora, który żadną miarą nie chciał skapitulować przed zabiegami rewitalizacyjnymi uskutecznianymi już to przy pomocy strzykawki, już to korkociągu do wina. Żadne z tych wyrafinowanych narzędzi naprawczych nie okazało się skuteczne i o trałzystor w końcu upomniała się Śmierć.

Jednoaktówka okazała się sporym wydarzeniem artystyczno-towarzyskim i jeżeli kuluary do dzisiaj nie puchną od plotek i komentarzy to winę za to ponosi Maciej Stempurski i jego wywrotowy test przewodów sygnałowych. Test przygotował z Janem Grzybickim z 4HiFi. Kable to w ogóle niebezpieczny temat, bo zwolenników teorii, że wpływają na dźwięk jest tylu, co i zwolenników teorii przeciwnej. Oba stronnictwa zwalczają się z zawziętością polityków startujących w wyborach i żadne z nich nie bierze jeńców. Wróć, stroną atakującą są na ogół „kablosceptycy”, bo „kabloentuzjaści” mają najczęściej w głębokim niepoważaniu to, co myślą o nich ci pierwsi i po prostu bawią się drutami.
Co do testu, to porównywaliśmy trzy różne przewody na trzech różnych gatunkowo utworach muzycznych. Słuchaliśmy uważnie, kiwaliśmy głowami i notowaliśmy spostrzeżenia, a na koniec głosowaliśmy. I już myśleliśmy, że na wyłonieniu zwycięzcy się skończy, a my rozejdziemy się w spokoju, kiedy Maciek odpalił petardę tak potężną, że z niejednej kablosceptycznej głowy dymi się do dzisiaj. Otóż z szatańską miną (trochę ubarwiam, minę miał taką jak zwykle, ale w takiej chwili ze wszech miar miał prawo mieć szatańską) powiedział, że słuchaliśmy kabli… cyfrowych. Czyli takich, które nie mają prawa „grać”, bo to tylko zera i jedynki, więc albo kabel działa albo nie działa, nie ma wartości pośrednich, etc. A tu proszę, wszyscy usłyszeli różnicę w brzmieniu pomiędzy poszczególnymi przewodami. Dla wielbicieli kronik wszelakich podaję, że były to w kolejności: TCI Cables Adder Digital II SE, Gotham GAC-1 z wtykami Amphenol i Klotz VA063ELS. W głosowaniu wygrały te pierwsze, za ponad sześć stów, drugie miejsce zajęły testowane na końcu, kosztujące nieco ponad sto złotych, a bodaj tylko dwóch zwolenników zdobyły tanie jak barszcz kable środkowe, z marketu. Druty zaś przepinane były między napędem CEC a DAC Audio GD.
Wstrząs audiofilaktyczny (powinna być taka jednostka chorobowa) niektórzy wciąż leczą słuchaniem muzyki z pozbawionych jakichkolwiek przewodów odtwarzaczy mp3 8kb/s, inni wyemigrowali na daleką północ i słuchają już tylko arktycznego wiatru smagającego nieliczne turzyce i porosty, a najliczniejsza grupa utraciła wiarę w muzykę w ogóle. Maciej Stempurski otrzymał zaś dożywotni zakaz pojawiania się na audiofilskich imprezach z czymkolwiek co choćby z daleka przypomina przewody połączeniowe, druty, sznurki czy choćby gumkę od majtek.
Internetu by nie wystarczyło żeby wymienić wszystkie atrakcje Zlotu (zwłaszcza przy moim rozwlekłym sposobie pisania), więc już tylko w telegraficznym skrócie ujmę niektóre z pozostałych wydarzeń.
Firma Tonsil przyjechała na Zlot z kolekcją swoich nowych kolumn w celu udowodnienia wszem i wobec, że „altusy nie grajo”. Jednak nie z naszymi ludźmi takie numery. Kilka godzin cierpliwego konfigurowania sprzętu i altusy zagrały i zaśpiewały jak ta lala, zwłaszcza podłogówki Altus 380.

W apartamencie Nomos Audio Vintage w ślepym teście porównywaliśmy dość budżetowy gramofon z – przepraszam za efekciarskie słowo – high-endowym dzielonym odtwarzaczem CD marki Esoteric kosztującym tyle, co miejski samochód. Nawet wytrawni audiofile mieli niekiedy kłopot ze wskazaniem, z którego źródła słyszą dźwięk. Jeszcze większy mieliby kłopot gdybyśmy porównywali dźwięki płynące z Esoterica z dźwiękami generowanymi przez jakiś odtwarzacz mp3 8kb/s, ale na tak karkołomny test zabrakło nam cojones. Może następnym razem będziemy mieli więcej animuszu.
Nie zabrakło nam go za to przy porównywaniu rzeczonego Esoterica z najnowszym, pracującym na lampach przetwornikiem cyfrowo-analogowym Zweimann DAC Papylon. Ten ostatni to autorski projekt Michaela… Cwejmana. Podobieństwo nazwiska twórcy do nazwy jego dzieła jest oczywiście całkowicie przypadkowe. Całkiem już jednak nieprzypadkowo DAC dzielnie dotrzymywał kroku dzielonemu monstrum o ezoterycznej nazwie.
Organizatorzy testów i porównań mogą do samej choinki powtarzać, że nie ma „lepsze”, „gorsze”, jest – „inne”. Zatem mówienie, że dany sprzęt gra „lepiej” od innego jest nieuprawnione, ponieważ rzecz jest wysoce subiektywna. Audiofil jednak wie swoje i nic mu nie sprawia takiej przyjemności jak możliwość postawienia naprzeciwko siebie na ringu dwóch (lub więcej) sprzętów i powiedzenie: bijcie się. Takie „walki kogutów” czy może raczej lamp miały miejsce w pokoju Haiku Audio i Smok Audio, gdzie do rywalizacji, pardon, do testu stanęły trzy lampy z serii EL 34: KT77 Genalex (Gold Lion), stara lampa RFT NOS i Psvane Philips Holland Metal Base Replica.

Apartament Sky Audio zamienił się z kolei w gorącą łaźnię, gdzie w tak zwane znaki (czyli w co?) dawały się „pralki” znanej i cenionej w branży AGD firmy Tannoy. Potężne (120 kg sztuka) podłogówki robiły wrażenie czystością, do jakiej potrafiły doprowadzić każdy dźwięk.
Biorąc pod uwagę liczebność uczestników, skalę przedsięwzięcia oraz jego sukces, oświadczam, że kolejny zlot odbędzie się w twierdzy Alcatraz, zaś klucze to cel posiadała będzie wyłącznie administracja. Aha, przy okazji apeluję po raz drugi: osoby, które w sobotę o drugiej w nocy puszczały w sali Tonsilu na całą moc głośników „Oczy zielone” Zenka Martyniuka proszone są o zgłoszenie się w celu dobrowolnego poddania karze.







Zdjęcia: Grzegorz Piskorski i Wstereo (zdjęcie z jednoaktówki)

środa, 13 czerwca 2018

Parada Równości 2018


Pamięta ktoś jeszcze, że w sobotę przez centrum Warszawy przemaszerowała Parada Równości? Dzisiaj, w środowy wieczór, wychowankowie internetu (ze szczególny uwzględnieniem Facebooka) ze wszech miar mają prawo traktować to wydarzenie sprzed czterech dni jako prehistorię. Równie dobrze mógłbym raportować turniej tenisowy na korcie Frascati w 1938 roku albo kłopoty z gardłem rumuńskiego sprawozdawcy sportowego na Olimpiadzie w ZSRR w 1980 roku i nie zauważyliby różnicy. Jakoż wierna rzesza moich czytelników to osoby dojrzałe, a często i leciwe, dla których przeszłość nie kończy się wczoraj, więc natchnięty uzasadnionym optymizmem przedstawiam garść fotowrażeń z tej pięknej i szlachetnej inicjatywy.

Azali ludzi było mrowie a mrowie.


"Mamuśka? Nie czekaj z obiadem, idę po nasze prawa obywatelskie. Aha, ty też idziesz? No to pa!".

Nie bardzo wiedział o co chodzi, ale pił zdrowie maszerujących cierpliwie i konsekwentnie.

Sądząc po rozrzuconych flaszkach, niezorientowanych było więcej.

Majtki na wierzchu. Potem nie spodobały się jednemu z policjantów, zupełnie nie wiem dlaczego. Koniec końców widzimy je na co dzień na ulicy, zwłaszcza w upalne dni.


Co innego na platformie, tam można było pokazać choćby i goły tyłek.

Ach, jak trudno w dzisiejszych czasach być damą.

Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszą drag na świecie?

Ta pani i jej wysłużony plakat stanowią stały element postępowych zgromadzeń. Jak widać, zainteresowani z uwagą oddają się lekturze plakatu.

Wie ktoś czy w Księdze jest coś o kobietach?

Są na szczęście "męszczyźni" dla których niebo zawsze jest uchylone. Oczywiście, jeżeli nie zamówią o pięć piw za dużo, bo nietrzeźwych święty Piotr wyrzuca na zbity pysk. Tu, odcięci przez policję od paradujących, sprawili nieco uciechy fotografującym.

Marilyn Monroe dość niefortunnie wybrała sobie miejsce do pozowania.

"Upał był...(nie do opisania)". Ktoś wie jaką (anty)polską pisarkę zacytowałem?

Tęczowa ochrona przed palącym słońcem.

 Tatów dwóch.

A skoro już weszliśmy w strefę dzieci...

Uliczna nauka robienia bum bum, bardzo przydatna potem w sypialni rodziców.
 
Senność w najbezpieczniejszych ramionach świata.

Robimy woltę i robimy ukłon w stronę seniorów, a mówiąc dokładniej seniorek.

A tu przyszła seniorka, bardzo miła zresztą.

Policja zwierciadłem Parady.

Cycki zasłonięte, Facebook nie ma prawa się przyczepić.

 Złowieszcza łowczyni fotosów.

Tak wygląda ktoś, kto przez trzy godziny usiłuje przejść przez jezdnię, ale niedasię.

A to Mojżesz, który też wpadł na Paradę. Być może będzie kandydował na prezydenta Warszawy.



Parada znalazła swój finał przed największą zawalidrogą stolicy.