piątek, 8 kwietnia 2011

FejsBóg zaprosił cię na Wydarzenie. Kupuję w Biedronce, jestem ubogi


            Co za wspaniałych dożyliśmy czasów, kiedy to wydarzenia urągają nie tylko zdrowemu rozsądkowi, ale też logicznemu myśleniu! Oto przez godzinę rozmawiam telefonicznie z przyjaciółką ze Stanów, nie troszcząc się o koszta i w „czasie rzeczywistym” wymieniając pliki komputerowe. Z perspektywy epok, wydarzenie. Kiedy się jednak temu przyjrzymy dokładniej, wydarzeniem jest nie sam fakt rozmowy, nawet nie owo iluzoryczne skrócenie fizycznego dystansu pomiędzy dwoma miejscami, ale zawieszenie czasu i przestrzeni, uczynienie z nich algorytmu zależnego wyłącznie od prędkości operacyjnej komputerów. Fizyczne staje się algorytmiczne, a czas i przestrzeń jedynie funkcją taktowania wewnętrznych zegarów maszyn liczących. „Czas rzeczywisty: bezpośrednia styczność wydarzenia z jego odbiciem w sferze informacji” (Baudrillard). Funkcją czasu rzeczywistego, a co za tym idzie, samej zasady rzeczywistości jest zatem prędkość. Prędkość w której nie tylko powstaje wydarzenie, replikowane następnie jako swoja informacyjna kopia, ale które w dodatku przezwycięża owo zapośredniczenie wracając do nas już w momencie swojego powstania tak, jakby żadne zapośredniczenie nie miało miejsca! Jakby cały ten proces wirtualnego podwojenia był retroaktywną abstrakcją konstruowaną w celu zracjonalizowania owego szaleństwa związanego z prędkością przepływu informacji, prędkością, której umysł nie ogarnie inaczej, niż tylko poprzez mnożenie paradoksów. Prędkość… „kiedy się poruszamy po kruchym lodzie, jedynym naszym ratunkiem jest prędkość” (Baudrillard). Kruchym lodem jest tutaj nadmiar wrażeń, które wyłącznie poprzez swoją ilość upewniają nas, że świat w którym żyjemy wciąż jeszcze zachował resztki realności. Zupełnie jakby chwila przerwy, oddech i związana z tym refleksja odsłoniły kruchość całej tej narracji, którą scala jedynie siła bezwładu z jaką jest tworzona. Pauza, odstęp i zawieszenie narracji oznaczałyby zatem załamanie się owej cienkiej warsty iluzji i niemożliwą do ogarnięcia katastrofę, symboliczną apokalipsę w której znika sama zasada rzeczywistości. Szybkie jest realne, świat zatem musi wyprzedzać sam siebie, proponować rozwiązania jeszcze nie istniejących problemów; tworzyć kopie oryginałów, które jeszcze nie powstały; musi istnieć, zanim się pojawi. Musi być transmisją ze spektaklu, który się dopiero wydarzy.
Czas w którym się komunikujemy i wymieniamy plikami w świecie wirtualnym, nigdy nie jest rzeczywisty. Albowiem czas rzeczywisty to czas opóźniony, a więc taki w którym jest miejsce na oddech, na refleksję, na dystans (owszem, na bliskość także). „W natychmiastowym odbiciu, skopiowaniu i bezpośrednim przekazie wydarzeń, działań i słów kryje się jednakże coś obscenicznego, opóźnienie, zwłoka i zawieszenie są bowiem niezbywalnym elementem myślenia i mowy” (Baudrillard). Świat obsceniczny, to świat w którym nie ma miejsca na oddech, który permanentnie zapiera dech w piersiach i w którym – z powodów czysto fizjologicznych – oddychać się nie da. Świat duszny, toksyczny i zarazem transrzeczywisty, ultrarealny i co gorsza, w takiej postaci akceptowany. Daleką przebyliśmy drogę od epok, w których list z drugiego końca świata szedł tygodniami, do epoki w której pokonuje tę trasę w mgnienu oka. Jakie zaślepienie nakazuje nam ten drugi czas nazywać rzeczywistym?

            Otrzymałem zaproszenie na wydarzenie. Jeszcze kilka lat temu byłbym poruszony. Wydarzenie jest czymś z definicji niezwykłym, wyjątkowym, rozrywa monotonię codzienności i wprowadza nas w stan rozgorączkowania jak z okazji jakiegoś święta lub kataklizmu. Nie ma wydarzenia bez nuty skandalu lub euforii, bez dreszczyku niepewności i pewnej dozy nieumiarkowania. Każde wydarzenie zostawia po sobie niezatarte wrażenie, które się jeszcze długo potem hołubi, co chwila przywołując z pamięci co głębsze ekscytacje. Dlatego też wydarzenie nie może być czymś częstym lub rutynowym, bo stanie się własnym zaprzeczeniem, namiastką, żałosnym ekwiwalentem swojej wcześniejszej świetności. „Częste wydarzenie” to zgoła contradictio in adiecto, a więc coś niemożliwego, urągającego nie tylko zdrowemu rozsądkowi, ale też logicznemu myśleniu.
            Dlaczego to zaproszenie wydarzenie mnie nie poruszyło? Albo inaczej: dlaczego nie poruszyło mnie to jedno z wielu zaproszeń na wydarzenie, jakie otrzymałem w tym tygodniu? Odpowiedź jest zawarta w pytaniu: ilość dyskwalifikuje wyjątkowość.
            Czy wspomniałem, że zaproszenie otrzymałem mailem?
            Jakoż Facebook okazuje się być miejscem „częstych wydarzeń”; owszem, każdy może „wygenerować” dowolne wydarzenie, a następnie mailem zaprosić do uczestnictwa dowolną ilość osób. Zwykle odmawiam uczestnictwa w tych „wydarzeniach”, większość mailów kasując bez czytania. Odmawiam uczestnictwa w owym zbiorowym acting out bez wnikania, czy mamy do czynienia z wydarzeniem, jego symulacją czy zgoła wydarzeniem jest symulacja jako taka. Czasy, kiedy wydarzenie staje się spamem! (Ale nadmiar spamu nie jest dla nas żadnym wydarzeniem, nawet negatywnym – dlaczego?)

            Nadmiar sprawia, że nie tylko pośród istotnie ważkich wydarzeń przenikają do naszego światoobrazu „wydarzenia banalne” (pojęcie równie pozbawione sensu, co „częste wydarzenia”), lecz że wydarzenia, bez względu na swoją rangę, ulegają zdegradowaniu do rangi banału. I na odwrót, tam, gdzie wydarzeniem stają się sprawy banalne, także banał urasta do rangi wydarzenia.
            Rzeczywistość już dawno stała się niemożliwa, a mimo to, mocą niepojętego paradoksu, wciąż się nie zapada pod naporem własnej kontradykcji. Przeciwnie! Świat, wskutek słabości człowieka, jego ułomności, niedoskonałości i popełnianych błędów, wydaje się być w wyśmienitej formie. I jest w tym coś swoiście szatańskiego, że pomyślność świata jest gwarantowana przez to, co w człowieku najgorsze.
(Być może Hegel miał rację, kiedy widział w sprzeczności nie tylko obiektywizację Ducha, ale także zasadę trwania świata. Ale dopiero dzisiaj widzimy, jakim skandalem jest prawdziwość jego triady dialektycznej)

            Zostałem zaproszony na zakupy. W Biedronce. Oto… wydarzenie. (Tu powinien być stosowny link, ale nie ma tak łatwo. Na FB wstęp na wydarzenia jest tylko na zaproszenia). Poświęćmy mu zatem nieco uwagi. Jarosław Kaczyński powiedział, że w Biedronce robią zakupy najbiedniejsi. Natychmiast za pośrednictwem internetu powołano inicjatywę społeczną, która sobie postawiła za zadanie udowodnić szefowi PiS, że się pomylił. Aktualnie ofiarnych wolontariuszy pragnących wytknąć Kaczyńskiemuć błąd jest ponad dziewięćdziesiąt tysięcy. Deklarują się zarazem jako konsumenci Biedronki.
Po co to wszystko? Zapytałem o to internautów. Najinteligentniejsze odpowiedzi: żeby terroryści nie wysadzili Biedronki; żebyś się pytał. Dziesiątki tysięcy ludzi chwali się zakupami w sieci, w której udowodniono istnienie wyzysku pracowników.
Jak to? Zakupy w sieci handlowej znanej z tego, że łamie prawa pracowników przedmiotem dumy dziesiątków tysięcy młodych, wykształconych, „rozumnych” ludzi? A może w akcji biorą udział idioci, którym bardziej zależy na utarciu nosa prezesowi Kaczyńskiemu, niż na świadomym uczestnictwie w życiu społecznym?

„Niemal każda publiczna debata polityków w ostanim dziesięcioleciu podlega analizie z puktu widzenia PR i marketingu politycznego. Polityk może być naiwny jak dzieckko, prostoduszny albo po prostu tak głupi, że nie stać go na używanie jakichkolwiek metod PR-owych, ale i tak w telewizji pojawi się jakiś spec od marketingu, a najlepiej trzech, którzy będą omawiali złozoność intencji oraz wyrafinowane narzędzia retoryczne i perswazyjne, którymi się posługuje. Pomijając treść.
Szczerość w świecie politycznego marketingu jest niemożliwa. Nie ma w nim miejsca na polityków, którzy mówią, co myślą, zachowują się spontanicznie lub mówią, by coś powiedzieć. Być może takich polityków w ogóle nie ma, ale nawet gdyby byli, polityczny marketing natychmiast by ich unieważnił, dopatrując się w szczerości i prostolinijności nowej metody uwodzenia tłumów” (Magdalena Środa)
Daleki jestem od tego, by uważać Jarosława Kaczyńskiego za „szczerego”, „prostolinijnego”, „naiwnego jak dziecko”, czy też „głupiego”. Jednak niepodobna zaprzeczyć, że jego fachowcy od kształtowania relacji z innymi ludźmi (PR, resp. pijar to jednak okropne „spolszczenie”) nie potrafią okiełznać charyzmy swojego szefa i ponoszą na tym polu porażkę za porażką. Choćby się nie wiem jak starali, w najbardziej nieoczekiwanych momentach z zimnego i wyrafinowanego technokraty wychynie człowiek. I palnie coś, czego mu nie darują wszyscy ci, którzy go serdecznie nienawidząc, dalej chcieliby w nim widzieć jedynie zimnego i wyrafinowanego technokratę.
Popełnił niewybaczalny w tej branży błąd, wyraził opinię. A pijarowska paranoja nauczyła nas z uwagą się pochylać nad wyważonymi, politycznie poprawnymi do granic komunałami wygłaszanymi przez polityków z okazji oficjalnych przemówień, a znęcać się nad ich wpadkami. Mamy więcej zaufania do „oficjalnych wypowiedzi” podczas których polityk „zajmuje stanowisko w kwestii”, niż do tych nieszczęśliwych potknięć, kiedy polityk mówi, co myśli, nie kontroluje się. Innymi słowy, bardziej ufamy politykowi, kiedy kłamie, niż kiedy powie, choćby przez przypadek, co myśli naprawdę.. W gruncie rzeczy za to właśnie „kochamy” polityków, miłością trudną, niejednoznaczną i pełną konfliktów, ale zawsze jednak miłością: kochamy ich za to, że mówią nam to, co chcemy usłyszeć. I to bez względu na to, czy ich popieramy czy nie.
Kaczyński palnął głupotę (ale przynajmniej szczerze) i został za to ukarany zmasowaną kampanią internetową. Teraz możemy być pewni, że kolejny raz takiego błędu nie popełni. Wspaniała internetowa akcja, dzięki niej w życiu społecznym będziemy mieli jeszcze więcej fikcji.


Gdy napisałem ten tekst, było już po wszystkim. Mobilizacja przeciwko wrogowi, który nie raczył wykazać dalszej aktywności, szybko przekształciła się we własną karykaturę. Bojownicy o prawa wykluczonych zamienili się w bandę kretynów z sentymentem wspominających Frugo lub deklarujących miłość do weekendu. Ot, wydarzenie.

4 komentarze:

  1. nie czytałem, przyznaje szczerzę, ale chciałem powiedzieć jedno. wolę kupować w biedzie niż w delikutasach na "a". dlaczego? ponieważ dzięki dużej rotacji towaru mam pewność, że produkty które kupuję są świeże, nie to co w delikatesach na "a". imaginuj sobie czcigodny Hiacyncie, że wszystkie opakowania sera ricotta w w/w delikutasach miały termin przydatności 12. - 14. kwietnia, cena oczywiście delikutaśna. no właśnie po drugie, cena. nie rozumiem, dlaczego ten sam produkt mam kupować dwa (sic!) drożej? bo są przestrzegane prawa pracownika? sranie w banie. teraz nigdzie nie są przestrzegane prawa pracownika, nawet w delikutasach na "a". to są proste prawa rynku, każdy woli mieć dwa razy więcej, niż dwa razy mniej. a po trzecie, też mi delikutasy, phi! nawet orzeszków piniowych nie mieli, a nawet jakby mieli, to kosztowałyby chyba z 35 złotych. ostatecznie orzeszki kupiłem w holenderskim hipermarkecie.

    nie, w akcji nie wezmę udziału, taki jestem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Imaginuj sobie, czcigodny Piotrze, że na ten przykład Nowy Wspaniały Świat ("siedlisko lewactwa wszelakiego", cytat z naszego wspólnego znajomego, jednak mijający się z prawdą) oferuje napitki i jadło wszelakie horrendalnie drogie właśnie dlatego, że stawia na prawa pracownika, a nie na prawa rynku. A co do Biedy, to nigdzie indziej nie kupisz tak dobrych i zarazem tanich win z całego świata. Przy okazji, co to za "delikutasy" na "A", bo nic mi nie przychodzi do głowy?

    OdpowiedzUsuń
  3. krakowskie takie. mają tam nawet krakowski kredens. alma, ale sza! bo mnie do sądu podadzą, że niby oczerniam, ale sami to spleśniałe sery sprzedają, świnie jedne.

    wina w biedzie nieliche, ostatnio kupiłem białe wytrawne za 11,49, francuskie niby. było bardzo dobre.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaa... Alma. Myślałem, że może Al dick, pardon, Aldik - no bo skoro delikutasy...

    OdpowiedzUsuń