piątek, 17 września 2010

Tak?

            „Heidegger popełnił podstawowy błąd sądząc, że nazistowskie Niemcy potrzebują kolejnego mesjasza, tak? Heidegger sądził, że będzie dostarczał Niemcom użytecznych idei, tak? Że powie im przy okazji, tak, jak umierać na wojnie. Tymczasem był, że użyję tutaj leninowskiego pono określenia, jedynie użytecznym idiotą, tak? Koniec końców, kto z partyjnych dygnitarzy czytał, a tym bardziej czytał ze zrozumieniem, tak, pisma Heideggera? Nie były ważne, tak, ważne było, żeby Heidegger wiernie służył partii i jej tysiącletnim planom. Tak?”

Nie.

            Powyższa fraza to efekt mojej spontanicznej aktywności intelektualnej. Nie została (prawdopodobnie) nigdy i przez nikogo wypowiedziana w tej formie, choć przecież mogłaby. Problem znany, konkluzje również, niezliczona ilość dyskusji z niezbadanego powodu orbituje ku zaangażowaniu jednej z najsubtelniejszych umysłowości XX wieku w nazim. Tylko co ma do tego zaśmiecające wypowiedź, delikatne jak maczuga jaskiniowca, słówko „tak”?
            Jest ono wszechobecne w teraźniejszym dyskursie intelektualisty, niekoniecznie filozofa. Co za obłęd, co za retoryczna trucizna nakazuje w dyskursie poświęconym dowolnej idei, co chwila wtrącać owo irytujące „tak”? Ileż się tego nasłuchałem w ciągu całego Festiwalu Filozofii! Słówko to jest tak powszechne, że doprawdy, posługują się nim w ten niski sposób umysłowości na wskroś wyrafinowane, intrygujące, zagadkowe. Doszło do tego, że rozmawiając z tym lub owym filozofem, drżałem na samą myśl, że za chwilę usłyszę w trakcie natchnionego wywodu owo nienawistne, zohydzone wskutek prostackiej multiplikacji i zgoła niepotrzebne, słówko-śmieć. Żeby sobie uprzytomnić skalę zagrożenia, per analogiam, przywołajmy inne słowa zaśmiecające nasze dyskursy: „nie”, „prawda?”, „właściwie” (etc.).
I tu dokonajmy roboczej transformacji źródłowego cytatu:

            „Heidegger popełnił podstawowy błąd sądząc, że nazistowskie Niemcy potrzebują kolejnego mesjasza, nie? Heidegger sądził, że będzie dostarczał Niemcom użytecznych idei, nie? Że powie im przy okazji, nie, jak umierać na wojnie. Tymczasem był, że użyję tutaj leninowskiego pono określenia, jedynie użytecznym idiotą, nie? Koniec końców, kto z partyjnych dygnitarzy czytał, a tym bardziej czytał ze zrozumieniem, nie, pisma Heideggera? Nie były ważne, nie, ważne było, żeby Heidegger wiernie służył partii i jej tysiącletnim planom. Nie?”

            Etc.

            Nieprawdaż, że tekst po transformacji brzmi prostacko? My tego jeszcze, być może, nie widzimy, ale nowa moda językowa zmierza ku takiej właśnie, jaskiniowej manierze mówienia. Ja już czuję solidne uderzenia owej nowej maczugi językowej, którą zastąpiliśmy stare i spowszedniałe pałki. Jednak jest rzeczą najzupełniej dla mnie niepojętą, że najprzedniejsi intelektualiści przechodzą nad tym problemem do porządku dziennego. Ba, tworzą go!

            Może się jednak mylę? Może problem już rozpoznano i jęto mu przeciwdziałać? Nie wydaje mi się. Festiwal Filozofii, to pięć dni intensywnych dyskusji, zwłaszcza kuluarowych, gdzie napięcie językowe ulega rozluźnieniu i z języka wychodzi to, co najgorsze. Tak? – Tak. Lecz pomimo całego związanego z doborowym towarzystwem i równie doborowym alkoholem odprężenia, nie zdarzyło mi się słyszeć mowy (za jednym wyjątkiem, ale to nie był filozof, ale przybłęda z „obcej” konferencji), która poza omawianym tu wyjątkiem, raniłaby moje poczucie językowego smaku. Filozof, koniec końców, jest osobą potrafiącą dobrze mówić. Filozof bowiem uważa na słowa jeszcze bardziej niż bandyta, niż prokurator i dyplomata razem wzięci. Dla tamtych kontrola nad językiem jest zaledwie sprawą być albo nie być, podczas gdy dla filozofa zręczne posługiwanie się językiem jest sprawą nieporównywalnie ważniejszą: chodzi bowiem o jego honor – jak to? Filozof nie ma honoru i pozwala, żeby jego wyrafinowany dyskurs szpeciły językowe chwasty?

            Wątpię, żeby był możliwy jakiś ratunek dla tego skądinąd godnego szacunku słówka (o ile jest dobrze użyte). Podejrzewam, że „tak”, pomimo swojej szlachetnej genealogii w którą jest wpisana afirmacja najszczytniejszych wartości, podobnie jak inne „słowa przestankowe”, rychło skończy w językowym rynsztoku, dzieląc los swojego antynomicznego brata „nie”.
           
             Owa świadomość wyrodnienia języka, której się przyglądamy i której nie potrafimy przeciwdziałać. Pal licho motłoch, on się zawsze posługiwał i będzie posługiwał plugawym językiem. Żeby w tym względzie zostać pesymistą, wystarczy posłuchać jak mówi sąsiad za ścianą lub polityk w telewizorze. Ale intelektualita? Filozof? Osoba myśląca? I jeszcze ta świadomość, że nasz prostest jest całkowicie bezużyteczny, żałosny, a kto wie, czy i nie bezzasadny; owszem – z całą powagą użyjemy go do wzmocnienia swojego resentymentu. Chcąc zatem przeciwdziałać budzącemu się w nas resentymentowi, zakończmy nie dramatycznie, ale zgoła anegdotycznie. – To bodaj prof. Mizińska przytoczyła mi kiedyś jako przykład ów arcyciekawy i – o ile dobrze użyty – skuteczny sposób protestu: „nie, nie i jeszcze raz nie”. Doskonale powiedziane! Nie znam lepszego użycia tego równie godnego szacunku i równie sponiewieranego słówka. Nie!

            Nie!


3 komentarze:

  1. Ciężki to tekst, nawet bardzo. TAK. To moje czwarte podejście.Rynsztok, nie tylko językowy, stał się powszechny i wszechobecny. Wtopił się w codzienność sprawnie i niezauważalnie, bo rynsztok w różnych formach był zawsze. Był fizycznie, wówczas nawet było go czuć. Teraz jest technologicznie nowy, gładki ujmujący swą subtelnością, ale jest. Jako populacja nie potrafimy bez niego żyć i nie wyobrażamy sobie bez niego egzystencji. Populacja zrezygnowała z bycia,zadowala ją czysty byt. Ostatecznie, jak powiedział Merton, jaki człowiek, taka i jego modlitwa.
    Czy wiesz, co zastępuje słowo cześć na imprezach lekarskich? Czym teraz jeździsz? Cóż- jest dobrze!
    P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cholera, Piotrze. Jeszcze do niedawna poczytywałem sobie za cnotę, że piszę w sposób równie zrozumiały, że z moimi tekstami nie ma problemu ani profesor uniwersytetu, ani prosta kucharka. Życie wciąż weryfikuje moją pychę. Chcąc nie chcąc, muszę się przyznać do porażki i na tym polu: piszę w sposób trudny. Ta konstatacja godzi w moje ego, ale cóż poradzę. Muszę przyjąć wyrok, bo zmiana sposobu pisania oznaczałaby zmianę osobowości (tu powtórzę za Nietzschem: styl to człowiek - byłbym tedy i ja "trudny"?. A zmiany osobowości na razie nie mam w planach.

    I jeszcze jedno. Czy na plenerach fotograficznych zamiast cześć nie pytamy się nawzajem: czym teraz fotografujesz? Co prawda tutaj jest ciekawość, a tam niezdrowa rywalizacja; ale tego akurat nigdy nie możemy być do końca pewni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Toż Jacku daleki jestem od zarzutów jakichkolwiek, więc pozwól wyjąć tę zardzewiałą dzidę z twego ego. Dni ostatnie przysporzyły mi sporo zaćmień umysłu, co zaowocowało silnymi zaburzeniami koncentracji- cóż, tak bywa. Wierz mi jednak, że staram się jak mogę walczyć z tą przypadłością... pewnie znów nic z tego nie wyjdzie. Może o to chodzi.
    P.
    Zapomniałem się przywitać- fotografuję tym samym.

    OdpowiedzUsuń