sobota, 26 marca 2011

Szalony Kapelusznik wychodzi na spacer

Odkąd pamiętam, zmienność świata wprawiała mnie w zakłopotanie. Jaki mamy dzisiaj dzień? Jaki miesiąc? Rok? Ile mam lat? O ile życie byłoby prostsze, gdybyśmy wciąż mieli tyle samo lat, wciąż był ten sam dzień, a my wciąż pilibyśmy tę samą herbatkę u Szalonego Kapelusznika! Nigdy jednak dość przypominania o tym, że ten świat nie powstał po to, żeby nam było na nim dobrze. Cokolwiek się nam tedy zdarzy dobrego na tym świecie, należałoby bić w dzwony – jak ongiś robiono z okazji wielkich świąt albo wielkich kataklizmów. „Dobro” (jeżeli to słowo cokolwiek znaczy), w przeciwieństwie do „Zła”, nie przychodzi samo. A zmiana jest zwykle zmianą na gorsze…

Niekiedy jednak zmienność świata, na co dzień wprawiająca nas w tęgą konfuzję, bywa także źródłem radości. Dzisiaj rano spadł śnieg. Zapewne ostatni w tym sezonie. Nie dane mu było leżeć zbyt długo, wszelako wystarczająco długo, bym zdążył założyć palto i szalik i wyjść na spacer z aparatem. Owo niezwykłe uczucie, kiedy się już przyzwyczailiśmy do myśli, że oto wreszcie mamy wiosnę… a tu śnieg! Szczęśliwie dla naszego samopoczucia, doskonale wiemy, że to „prowizorka”, że śnieg nie poleży długo, zatem możemy się nim bezkarnie cieszyć do woli. I jakoż rycho się okazuje, że mamy rację, bo ledwie wróciliśmy ze spaceru, a śnieg jął topnieć z niesłychaną szybkością, na koniec zostając już tylko w głębszych rozpadlinach i na naszych fotografiach. Taką zmienność lubimy i takiej życzylibyśmy sobie na co dzień. O ileż bliżej bylibyśmy raju, gdyby rzeczona zmienność nie była elementem nieubłaganej konieczności, ale… kaprysem!

Co do mnie, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby śnieg spadał co jakiś czas na jeden dzień, choćby i w lipcu.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz