środa, 6 października 2010

Polska Partia Przyjaciół

    …Zatem więc nasz ulubiony poseł-intelektualista zamierza utworzyć nowa partię? „Nowoczesna Polska” – tak się będzie nazywała partia Janusza Palikota, biznesmena z Biłgoraja, wielbiciela Gombrowicza i – jak na razie – wciąż posła Platformy Obywatelskiej.
    Partia, której jeszcze nie ma i o której niewiele wiadomo, już dzisiaj może liczyć na 4% poparcia. Niezły wynik. A w momencie swojego debiutu na giełdzie, wynik będzie zapewne jeszcze lepszy. Polacy bowiem to naród nieuleczalnych optymistów, utopistów i – co tu dużo mówić – naiwniaków, którzy wierzą święcie, że to, co najlepsze, dopiero przed nimi. Nie rozumieją, nie chcą zrozumieć, że najlepsze już było…
    Poseł Palikot z kolei doskonale rozumie Polaków i, jak przystało na troskliwego i odpowiedzialnego przedstawiciela klasy rządzącej, wie, czego im potrzeba. Otóż Polakom potrzeba nadziei, tego towaru, którego od bez mała dwudziestu lat mamy w Polsce pod dostatkiem, a mimo to wciąż mało, bo wciąż jest na niego zapotrzebowanie. „Nowoczesna Polska”, nazwa-hasło, nazwa-obietnica i zarazem nazwa-deklaracja, mówi nam wiele o Polsce; owszem, tej przyszłej, jeszcze nie istniejącej, Polsce, która już dzisiaj, chociaż jej nie ma, może się poszczycić 4% poparcia społecznego. Niezły wynik. Podejrzewam, że jeżeli plan Palikota się spełni (a dobrych partii nigdy za wiele), to ta Polska, Polska nowoczesna, w momencie swojego debiutu giełdowgo będzie miała poparcie o wiele większe. Bo i któż nie chciałby mieszkać w nowoczesnej Polsce? Będzie pięknie…
    A jeżeli nie? Jeżeli będzie tak samo, lub, zgodnie z realistycznymi prognozami, gorzej? Cóż, jeżeli nowa, nowoczesna partia nie spełni pokładanych w niej nadziei? Jeżeli się okaże, że posłowi Palikotowi uda się (bo i dlaczego nie?) stworzyć ze wszech miar nowoczesną, ultraskuteczną i szytą na europejską miarę partię, lecz ów sprawny instrument kształtowania rzeczywistości zawiedzie na całej linii i Polska, zamiast nowoczesną, będzie Polską po prostu?
    Wtedy, zgodnie z najlepszą polską tradycją, założy się kolejną partię. Będzie się nazywała „Jeszcze nowocześniejsza Polska”. I będzie obiecywała jeszcze więcej nadziei.

    Odchodzą do lamusa nazwy partii, które brzmiały poważnie, ale w gruncie rzeczy nic nam nie mówiły. Kongres Liberalno-Demokratyczny, Unia Pracy, Unia Wolności, Sojusz Lewicy Demokratycznej… co to w ogóle za nazwy? Kto z kim? Jaka unia, jaki sojusz, co za kongres, o co tu chodzi? Dzisiaj nie tak się nazywa partie. Nowoczesna Polska, to nowoczesna partia, zatem i nazwa partii musi być nowoczesna. I jeszcze raz chylę głowę przed geniuszem Palikota, który wiedział dobrze, jak nazwać partię, żeby ją z góry skazać na suksces.
    Nawiasem mówiąc, nie był pierwszy. Prawo i Sprawiedliwość, Samoobrona, Platforma Obywatelska, Nowoczesna Polska – tak się dzisiaj nazywa partie. Nie jakiś suchy, pojęciowy bełkot, ale interesujący, dobrze brzmiący zestaw słów, które łatwo zapamiętać i które się dobrze kojarzą. Niektóre nawet w swojej nazwie zawierają program. Że ubogi? Nieważne. Za to jak się prezentuje!

    W napadach zaćmienia umysłu i mnie nachodzą myśli o założeniu partii. Nawet wiem, jakby się miała nazywać (bo jak wiadomo, nazwa to podstawa). Kiedy jednak pomyślę o jej założeniach programowych, nachodzą mnie wątpliwości: może jednak nie jestem aż tak szalony? Może wręcz przeciwnie, mój pomysł jest trzeźwy i rozumny do granic, wart rozgłaszania go nie tylko w kraju, ale także i na świecie? Może ja jedyny nie zwariowałem? Może rację miał Cioran, kiedy mówił, że nie jest prawdą, że nie pasuje do świata – to świat nie pasuje do niego?
    Polska Partia Przyjaciół – tak nazywałaby się wymyślona przeze mnie partia. Nie „piwa”, „ziemi kujawskiej”, „zabytków”, czy „krasnoludków”, ale po prostu: przyjaciół. Polska Partia Przyjaciół. Partia zajmowałaby się „promocją” (tfu, co za słowo) szeroko rozumianej przyjaźni pomiędzy ludźmi i narodami. Jej członkiem mógłby zostać każdy, kto chciałby być naszym przyjacielem. Nie potrzebne byłyby w tym celu ani składki (przynajmniej na razie), ani legitymacje członkowskie. Wystarczyłaby deklaracja przyjaźni i obietnica pomocy w razie potrzeby. Bo na przyjaciela trzeba móc liczyć. Nikogo by się też z partii nie wyrzucało (bo jak tu wyrzucić przyjaciela?), a członkiem partii automatycznie przestawałby być ten, kto zrezygnowałby z bycia naszym przyjacielem.
    Tylko czy taka partia mogłaby w Polsce liczyć na jakieś szersze poparcie społeczne?

4 komentarze:

  1. Skróćmy tę nazwę do Partia Przyjaciół. W skrócie PP, jak witamina. Przeciwpelagryczna. A pelagra to otępienie, osłabienie, biegunka, agresja... Świat będzie piękny. Wskakuję na listę.
    Pozdrawiam- Piotrek

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Prezesie (też PP), melduję, że zadanie zostało wykonane!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm, albo „partia” albo „przyjaciół”. Te dwie rzeczy się wykluczają nawzajem ;)...

    OdpowiedzUsuń
  4. Słowo partia, poza grą w szachy, wywołuje u mnie alergię. Proponuję słowo do tej pory nigdzie nie używane: Nowomularstwo Rzecz Pospolitej :D

    OdpowiedzUsuń