czwartek, 28 stycznia 2010

"Dumna samotność..."


Ludzie, którzy się bardzo kochają, cierpią później w szczególny sposób: ranią się czystą miłością - wydestylowaną z toksyn, które w homeopatycznych dawkach oczyszczają związek i przywracają spokój.

Fakt, że jeszcze jesteśmy zdolni kogoś podziwiać sugeruje, że nasza megalomania nie jest aż tak doskonała, jakbyśmy sobie tego życzyli. Chcąc ją ratować, należy natychmiast uznać, że ten, kogo podziwiamy jest od nas nieskończenie odległy - a więc, że żadną miarą nie zasługuje na miano człowieka.

Megalomania może być znakomitą strategią ratującą nas przed męczarnią samowystarczalności. Zamiast cierpienia - niezdrowa satysfakcja, że nie potrzeba nikogo, że ma się dość sił, zawsze i na wszystko.

Zadawać się z ludźmi i brać udział w ich przedsięwzięciach... są szlachetniejsze odmiany masochizmu.


Mieć siebie na własność, oto doskonała zbrodnia posiadania. Ale żeby było jasne: na własność!

Obcując z ludźmi, siłą rzeczy koncentrujemy się na ich sprawach, nie myślimy. Dopiero gdy zostaniemy sami, refleksja odsłania przed nami absurd wszelkiego zaangażowania i sprowadza demona pesymizmu.
Samotność jest zgubna dla każdego, a zwłaszcza dla kogoś, kto się czuje do niej powołany.

Być swoim panem, to samodzielnie wybierać sobie złudzenia; oto "ostatnie" zdanie wolności.

"Całkiem nie pojmiemy siebie nigdy, lecz będziemy i możemy siebie znacznie więcej, niż pojmować" (Novalis). Oto słowa niosące otuchę każdemu, kogo porażka w dziedzinie ducha przywiodła do rozpaczy: można ominąć siebie i zająć się czymś "więcej". Mnie jednak cechuje karygodny brak ambicji, moje aspiracje są daleko skromniejsze, aniżeli "więcej, niż pojmować siebie". Zadowolę się całkowitym zrozumieniem siebie i nic ponadto. Ekstrawagancje zostawiam innym.

"Dumna samotność! Czy współczesny człowiek może być dumny sam wobec siebie? Co innego wobec ludzi, w mowach, w książkach. Ale gdy nikt go nie widzi i nie słyszy, gdy pośród głuchej, nocnej ciszy spowiada się z własnego życia, czy wówczas śmie wypowiedzieć choć jedno wzniosłe słowo?" (Szestow)
Gdy nie ma nikogo, można jeszcze być arystokratą wobec Boga - powołanego do życia tylko na chwilę i być może tylko w tym jednym, terapeutycznym celu.



Odkąd odkryłem własną samowystarczalność, drugi człowiek jawi mi się jako największa tajemnica. Nie mam z nim nic wspólnego i dlatego czuję się z nim wspólnikiem we wszystkim.

Siedzę i upajam się myślą o tych wszystkich działaniach w które się nie włączyłem, o tych projektach, którym odmówiłem udziału.
(Ta przepełniająca mnie pasja bierności; co ja mówię: eksplozja!)



Stany ducha. Mogę na każdej stronie pisać, że tylko jedno się liczy. I za każdym razem będzie to coś innego.


Kiedy mi proponują udział w jakimś przedsięwzięciu tłumaczę sobie, że wcale nie jestem niewolnikiem przesądu konsekwencji - i że to tylko lenistwo nie pozwala mi się zabrać za robotę.

Szkoda, że ma się tylko jedno życie do przegrania.



Szerokość zainteresowań nie jest żadną cnotą, lecz miarą zatracenia swojego "ja" w świecie. Sokrates, odwiedzając raz targ, zakrzyknął: "ileż tu rzeczy, których nie potrzebuję!" - Ja również mogę być dumny z kolekcji spraw, które mnie nie obchodzą.

Za każdym razem, gdy mam do czynienia z osobą zaangażowaną, niemal fizycznie postrzegam sterujące nią złudzenia.

Dojść do takiego stanu w którym każde uczucie wzniosłości będzie oznaką jakiejś ułomności, karygodnej wręcz naiwności.

Kontemplując swoją bezradność czujemy, że docieramy do jakiejś ostatecznej granicy, że obcujemy z żywiołem, przed którym niepodobna ustać z wyprostowanym hardo karkiem i przed którym musi skapitulować wszystko, co miałoby czelność się na niego zamierzyć. Kontemplując swoją bezradność czujemy się bez mała równi Bogu - i w końcu zaczynamy się dobierać do tego zamkniętego w nas sekretu.


Gdybym intensywność doznawania siebie umiał przełożyć na słowa, ludzkość już dawno stałaby w obliczu rozwiązanej "prawdy istnienia".

Niespełnienie. Tylko ono powstrzymuje mnie przed ogłoszeniem się bogiem. Gdybym umiał wypowiedzieć swoją prawdę, nie byłoby we Wszechświecie siły zdolnej mi się przeciwstawić.
Ale nie umiem.

Gdybym swoje stany niespełnienia potrafił wyrazić słowami, niechybnie obwołano by mnie mesjaszem. Gdybym swoje stany wewnętrzne przełożył na słowa, Biblia stałaby się dziełem drugorzędnym. Gdyby każdy z nas potrafił zawrzeć swoją wewnętrzność w odpowiednich słowach, nikt nie czytałby niczego poza własną autobiografią.

"Nie tylko dla innych, ale i dla siebie samego jest się zagadką. Badam siebie, jeżeli mnie to zmęczy, zapalam dla zabicia czasu cygaro i myślę: na Boga, co Stwórca myślał, tworząc mnie, albo czego się po mnie spodziewał?" (Kierkegarard). Siła ironii jest niezrównana. Gdy jest się zmęczonym braniem siebie na poważnie, zawsze można się zdystansować, zapalić cygaro i pomyśleć o Stwórcy jak o stukniętym  ekscentryku: na Boga, co też Mu wpadło do głowy, żeby mnie stworzyć?
Trudno jest znaleźć wspólny język z drugim człowiekiem komuś, komu brak furii. Tylko ona zmusza do skupienia się na rzeczach ważnych, znosi opór materii i dobiera się wprost do sekretu, jaki każdy nosi w sobie. Wszelka subtelność jest tutaj nie na miejscu; pragnąc zrozumieć drugiego nie należy go oszczędzać (ale i on nie może nas oszczędzać). Dopiero walka ustala porządek rzeczy naprawdę ważnych i umożliwia głębokie zrozumienie (choć też, co prawda, natychmiast je odbiera).
Zrozumieć drugiego, to posiąść jego tajemnicę, wydrzeć mu ją. Należy jednak mieć do tego niezbędny zapas furii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz