niedziela, 31 marca 2019

Zmiana czasu: rewolucje


Wstałem z łóżka tak jak w każdą niedzielę, przed trzynastą, a obudziłem się o godzinę wcześniej. Odsłoniłem okno, zwyczajowo poleniuchowałem pod kołdrą i na dobry początek dnia posłuchałem muzyki. Tych, którzy spodziewają się teraz informacji jaką przyodziałem garderobę i co zjadłem na śniadanie, rozczaruję. Tę trywialną konfesję czynię wyłącznie dlatego, że okoliczności były nietrywialne: kiedy spałem zmieniono czas na letni i zrobiono to – jeżeli żaden kataklizm temu nie przeszkodzi – po raz przedostatni lub przedprzedostatni (pytania: kto zmienia? Gdzie zmienia? Jak zmienia? – Rano rzecz już jest dokonana, nieznane moce w całej Polsce, a może i w Europie, zrobiły co do nich należało i znikły). Mój biologiczny zegar sobie tylko znanym sposobem dostroił się od razu (jak? Oto tajemnica), więc kiedy rano otworzyłem oczy godzina na zegarze była ta, co zwykle w niedziele o tej porze.

Pomysłu Unii Europejskiej, żeby zlikwidować okresowe przestawianie zegarów jestem zwolennikiem umiarkowanym. Mówiąc wprost: lubię te jesienne melancholie kiedy prostym zabiegiem administracyjnym o godzinę wcześniej przywołujemy ciemność – i wiosenne upojenia darowaną znienacka godziną widnego dnia. Że takie manewry zdrowie rujnują? Sen zaburzają? W okresowe przygnębienia i depresje wpędzają? Przyspieszają starzenie, a na co poniektórych i śmierć sprowadzają? Znam te zgrane argumenty i słuszności im nie odmawiając pozwalam sobie cieszyć się z każdej odebranej jesienią i zwróconej wiosną godziny.
Swoją drogą, zawsze wpadam wtedy w językową kałabanię – no bo jak powiedzieć: godzina dziewiętnasta i już jest widno, czy jeszcze jest widno? Zależy jak patrzeć, powie ostrożnie niejeden.
Prawdziwy kłopot jednak czai się gdzie indziej i jak każdy prawdziwy kłopot ma on charakter polityczny. A o tym, że ma polityczny charakter wiadomo stąd, że ma również ogromny potencjał do dzielenia Polaków. Zgadza się – i nie chodzi o to, czy wolimy dwa razy do roku przestawiać czasomierze czy raz na zawsze ustalić jeden czas. Jeden – ale jaki? Czytam, że dr n. med. Michał Skalski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego optuje za zostawieniem w Polsce czasu zimowego jako bardziej naturalnego dla naszego położenia geograficznego. Sęk jednak w tym, że czas zimowy zbliża nas zanadto do Moskwy, czyli wiadomych sił czyhających na niepodległość naszą i waszą. Czas letni? Zgadza się, ten rzekomo nienaturalny dla nas czas to otwarcie się na Waszyngton, naturalnego rzekomo naszego sojusznika. Który zatem wybrać? Gdzie schronienia szukać? Komu wierzyć a przed kim się zbroić? Przesuwając wskazówki zegara gotowiśmy jeszcze wypowiedzieć wojnę nie temu wrogowi co trzeba. A jeżeli właściwemu – to czy właściwemu z kolei zawierzymy sojusznikowi? Czy możemy liczyć na jego pomoc w godzinie próby czy – jak uczy nas historia – znowu w tym trudnym, przesuniętym do przodu lub cofniętym czasie samotnie wobec przeważających sił wroga moralną chwałą przegranych w słusznej sprawie się okryjemy?
Tak to właśnie działa. Kiedy my śpimy polityka tyka niczym bomba: tik-tak, tik-tak... Jakoż roztrząsanie tych spraw to prosta droga na kozetkę. Zresztą, cokolwiek wybierzemy, wybierzemy źle – taka nasza polska tradycja a nawet historyczny obowiązek. Nie chcę się znęcać nad naszą narodową mądrością, w szczególności zaś nad jej mankamentami, bo to rzecz nadzwyczaj ryzykowna. Moja propozycja przez wielu zostanie uznana za „zgniły kompromis”, może nawet spotka się z wrogością obu zwaśnionych politycznie stron, ale warto ją rozważyć z jednego prostego powodu: to właśnie zgniłe kompromisy zapewniają nam jaką taką egzystencję, podczas gdy niezłomna walka przynosi wyłącznie moralne zwycięstwa. Proponuję tedy przestawić czas o pół godziny i tak zostawić. W ten sposób i Moskwie zapalimy świeczkę i Waszyngtonowi ogarek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz