niedziela, 14 lutego 2010

Miłość i ideologia

Dopiero zakochując się pojmujemy, jak bardzo jest niedorzeczne, a nawet skandaliczne, że nasze uczucie, które nam się zdaje sprawą prywatną, intymną, może być sądzone przed trybunałami równie sztucznymi i arbitralnymi, co Prawo, Społeczeństwo lub Obyczaj. Kochając zgodnie z ich kodeksem, nawet nie zauważamy problemu – tak jak nie widzi swojej kondycji niewolnik mający dość długi łańcuch. Niechże jednak nasze uczucie wykroczy poza obowiązujące społecznie ramy, rychło przekonamy się, że to, co uważamy za naszą świętą i niezbywalną prywatność, jest publiczną własnością, „dobrem publicznym” – a niekiedy i złem.

Paweł Leszkowicz i Tomek Kitliński napisali wspólnie książkę pokazującą, co to znaczy w Polsce kochać „niewłaściwie”. Przewrotny tytuł ich książki, Miłość i demokracja  jest nieco kłopotliwy, bo po pierwsze w miłości nie ma demokracji; po drugie miłość – jeżeli dotyczy par jednopłciowych – jest w demokratycznej Polsce czymś w najwyższym stopniu niewłaściwym. Właśnie odyseja „niewłaściwej” miłości w demokratycznej Polsce jest tematem książki.

„Sztuka, filozofia i religia na świecie otwiera nas na podmiotowość homoseksualistów. Lesbijki i geje to pełnoprawni obywatele świata. A w Polsce? Wstręt do odmieńców łączy się tu z nienawiścią do kobiet, „obcych” i… sztuki, która kultywuje inność” – czytamy w résumé książki. Dlatego autorzy interpretują sztukę (Paweł – krytyk sztuki), eksplorują podmiotowość człowieka (Tomek – pisarz, filozof i artysta) starając się pokazać, że nie ma specjalnej różnicy (poza orientacją płciową) pomiędzy osobami homo i heteroseksualnymi. Pokazują też, jak orientacja ta, dla samych zainteresowanych nie warta nawet wzmianki, będąca czymś oczywistym, w społecznym odbiorze urasta do rangi cechy naczelnej będącej podstawą wykluczenia i naznaczenia istot homoseksualnych jako Innych, zatem gorszych.
Pokazują, że w Polsce, w kraju Unii Europejskiej, w kraju wolności słowa i wyznania, demokratycznym i obywatelskim, nadal nie można się bezkarnie zakochać.

Jest jednak jakiś postęp. Dzisiaj gej i lesbijka otwarcie mówią o swojej inności, i o krzywdzie także. Niewiele to, co prawda w ich sytuacji zmienia, jednak w stosunku do wieków poprzednich, są w o tyle korzystnej sytuacji, że mogą swój głos przeciwstawić głosom homofobicznym. Paweł i Tomek nazywają ten stan rzeczy „zerowym dualizmem”, czyli wyrównaniem frontu za i przeciw. Nastąpił on po „etapie nienawiści”, w którym odmieńcy byli bezlitośnie spychani do podziemia, skazywani na kulturową i społeczną afazję, a bywało, że i na śmierć. To jednak nadal chora sytuacja, gdy głosy opowiadające się za tolerancją i nietolerancją ważą (prawie) tyle samo. „Obydwie strony są prawie jednakowo obecne. Plus i minus dają jednak wynik zerowy”, i to właśnie owo „zero” – uważają autorzy – jest prawdopodobnie „najwyższym poziomem sprawiedliwości seksualnej, na jaki polska polityka i społeczeństwo mogą się obecnie wspiąć”.
Gdy jednak uświadomimy sobie poziom dojrzałości polskiego społeczeństwa, uwzględnimy jego specyfikę moralną i mentalną możemy być pewni, że etap trzeci, w którym seksualni odmieńcy płynnie wpiszą się w pluralistyczne społeczeństwo funkcjonujące w oparciu o wzajemne poszanowanie swojej inności, długo będzie jeszcze w Polsce etapem utopii.
Każda idea, która porusza i polaryzuje społeczeństwo, zawiera w sobie polityczny kapitał. Religia, muzyka rockowa, teatr, mniejszości etniczne lub seksualne, jeżeli generują dyskusję publiczną, rychło stają się immanentną częścią sceny politycznej. Prowadzi to w prostej linii do przekształcenia idei w ideologię, co znaczy, że zabranie głosu w dyskusji przestaje być niewinne. Nie trzeba gwałtownie atakować idei lub jej bronić, dość wyrazić swoją opinię, żeby znaleźć się na barykadzie. W ten sposób homofobia przestała być prywatną sprawą jednostki, a my, określając swój stosunek do osób homoseksualnych, zarazem określamy się w relacji do władzy.

Łatwo to zrozumieć poprzez inwersję problemu: zadeklarowawszy publicznie swoją niechęć do gejów, jest się homofobem, do Żydów, antysemitą, do dajmy na to Eskimosów, już tylko dziwakiem. Dlaczego? Bo niechęć do Eskimosów nie jest ważna. Eskimosi nie są ważni. Nie generują idei polaryzujących społeczeństwo. Ot, ideologiczne przeoczenie pozwalające bezkarnie manifestować swoją niechęć do Innego. O ile bowiem można się jeszcze kompromitować prywatnie, to jest już rzeczą niewybaczalną skompromitować się jako podmiot ideologiczny.

Książka Tomka i Pawła nie chce (i rzecz jasna nie może) być neutralna. To heroiczna, prawie samobójcza próba oczyszczenia naszej świadomości z przekonań, że homoseksualizm to choroba (na liście chorób WHO homoseksualizm nie widnieje); oraz pokazania, że nie jest niczym złym posiadanie „orientacji seksualnej” (nikogo nie powinno obchodzić jakiej). Pragnienie likwidacji tych przesądów skorelowali ze wskazaniem pozytywnych przykładów twórczości artystycznej i aktywności społecznej istot homoseksualnych.
Przesądy jednak odporne są na Argument. Dowodem antysemityzm, którym rządzi logika ideologii pozwalająca również argumenty przeciwne wpleść w swoją tkankę i obrócić na swoją korzyść. W tym sensie dla świadomości ideologicznej, jaka charakteryzuje homofoba, nawet aktywność twórcza osoby homoseksualnej nie jest dowodem na jej normalność, wręcz przeciwnie. Jej wytwory z góry uzna ją za chore, bo stworzone zostały przez lesbijkę, geja… Ideologiczne błędne koło dowodzenia zamyka się.

Dwie młode kobiety na Paradzie Równości niosą transparent z hasłem: „zgadnij, która z nas jest lesbijką”. Sugestywne, ale jałowe – i to pomimo, że ich intencja jest oczywista. To, że są nie do odróżnienia, nie znaczy nic, logika ideologii i tak bowiem z góry przesądza o nienormalności tej, która jest lesbijką, brak możliwości jej bezpośredniego zidentyfikowania nie ma tu nic do rzeczy.
Zwłaszcza że „normalny” chuligan nie docieka, rzuca kamieniami w obie.

Bądźmy przez chwilę adwokatami diabła. „Homofobia jest nielegalna” – twierdzą autorzy, to znaczy nielegalny jest strach przed człowiekiem. Ale czy sama homofobia jest chorobą? Jeżeli tak, byłby to szczególny przypadek sytuacji, w której choroba stawia nas w konflikcie z prawem.
Homofobia może ostatecznie być prywatną sprawą jednostki, nikt nikogo nie powinien rozliczać z jego dolegliwości. Problem pojawia się, kiedy homofobia – tak jak homoseksualizm – podniesiona zostaje do rangi ideologii.
Sytuacja, w której homofob i gej nawzajem oskarżają się o chorobę jest ideologiczna par excellence. Jak blisko stąd do owej totalitarnej paranoi, która stulecie temu nakazywała hospitalizować ludzi ze względu na przekonania! Taka jest jedna z konsekwencji „zerowego dualizmu”, ekonomia ideologii pozwala gejowi i homofobowi swobodnie wymieniać się miejscami w ramach tego samego konfliktu, dzięki czemu obaj mają do dyspozycji te same argumenty, których i tak nawzajem nie słyszą. „Zerowy dualizm” to także zero dialogu.

Paweł i Tomek z uporem przypominają rzecz podstawową: chodzi o miłość. Człowiek kocha człowieka i chce z nim żyć, tworzyć wspólny świat. Co za różnica kogo kocha, nikt nikomu nie powinien wybierać podmiotu miłości. A jednak społeczeństwo nadal uważa, że ma prawo decydować o szczęściu i życiu prywatnym poszczególnych jednostek. I nagle gej dowiaduje się, że jego miłość jest „zła”, „chora” – i że powinien jak najszybciej przestać kochać. To jest dopiero chore! Wyobraźmy sobie my, heteroseksualni, że powinniśmy wyrzec się miłości do swoich najbliższych, ponieważ naszej miłości nie akceptuje Bóg, policjant lub głowa państwa – prawda, że niedorzeczne?
Otóż bowiem nie wystarczy, żebyśmy my, "normalni", kochali słusznie. Ważne jeszcze, żeby sąsiad, w swoim domu, również kochał słusznie.

„Wobec homoseksualizmu odpychanie łączy się z przyciąganiem. Gdyby tego przyciągania nie było, zostawiono by gejów i lesbijki w spokoju”. Prawda, że oczywiste? Cóż mnie obchodzi, co sąsiad z przyjacielem robią w swoim domu? Jeżeli robią coś złego, Bóg ich osądzi, nie muszę ja.
Jednak muszę, to jest nie do zniesienia. „Nie mam niczego, tylko homofobię, i to czyni mnie wartościowym człowiekiem, i to daje mi prawa polityczne, to czyni mnie wyjątkowym krajem. Mnie, Polskę w Europie”. Wypada tedy podziękować Bogu za tych okropnych gejów bez których byłbym nikim – i przy okazji wpaść w teologiczną pułapkę, której charakter celnie oddał F.Barbero, włoski duchowny, który stracił funkcje kościelne za udzielenie błogosławieństwa parze gejów: „geje są gejami, bo takich ich stworzył Bóg. Bóg nie produkuje wadliwych serii. Bóg to nie Fiat”.

Czy można stanąć ponad ideologią, zająć pozycję zewnętrznego obserwatora, być „trzecią stroną” konfliktu? Oczywiście, że nie. Logika ideologii wyklucza niezaangażowanie, „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”. To dlatego logika ta wyklucza sprawiedliwość, strony są zawsze w radykalnej asymetrii, uzgodnienie relacji nie jest możliwe i dlatego przedostatnim (przed całkowitym zniszczeniem przeciwnika) etapem konfliktu jest wojna.
Kamienie, spadające na głowy uczestników Marszów Tolerancji, gejów, lesbijek i osób popierających ich prawo do normalnego życia są zatem zupełnie naturalnym sposobem argumentowania – i już po doborze środków widać, dla której ze stron konflikt jest bardziej ideologiczny.
Pozostaje tylko wierzyć, być może naiwnie, że słowo, w zderzeniu z kamieniem, jednak zwycięży, że w końcu to dialog, a nie prymitywna przemoc zechce rozstrzygać o zasadach życia społecznego. Na razie bowiem bycie gejem w Polsce to ciężki kawałek chleba.
   
Partie Pawła czyta się jak reportaż, to prawie dokument; partie Tomka są jak poezja. Doskonale się uzupełniają. Obaj włożyli wiele trudu w wykazanie, że gej jest człowiekiem jak wszyscy. Być może ich trud jest próżny – w pierwszym rzędzie dlatego, że po ich książkę nie sięgnie nikt, kto już wcześniej nie jest o tym przekonany. Jest to jednak książka potrzebna – mamy bowiem w Polsce duże zapotrzebowanie na powtarzanie ogłupiałemu społeczeństwu prawd podstawowych.

Osobiście mogę się jedynie cieszyć, że nie jestem gejem, Żydem, kosmitą, czy jakimkolwiek niepoprawnym politycznie Innym zamieszkującym ten kraj. W kraju bowiem, w którym nietolerancja jest politycznym kapitałem, jest bardziej niż pewne, że wkrótce przyszłoby mi walczyć o podstawowe prawa, które ze względu na moją problematyczną „normalność” wydają mi się czymś oczywistym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz