czwartek, 12 września 2013

Terlikowski przechodzi na stronę "cywilizacji śmierci"

     Co zrobi żaba, kiedy się ją wrzuci do wrzątku? – Wyskoczy. A gdy się ją wrzuci do zimnej wody i zacznie tę wodę podgrzewać? – Ugotuje się żywcem. I chociaż nie bardzo wiadomo, co myśli gotująca się żywcem żaba, to skoro nie wyskakuje z wody można sądzić, że nie zauważa zachodzącej w otoczeniu zmiany, o jakiejś rewolucji nie wspominając. Być może wszystkich, którzy by ją przekonywali, że coś jest nie tak, oskarżyłaby o „bezbrzeżną ignorancję”.

      Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia dzisiaj – obwieścił na portalu Fronda.pl Tomasz Terlikowski, nazywany (głupio) polskim talibem. – Franciszek napisał dość oczywiste zdanie, że człowiek niewierzący powinien kierować się w życiu sumieniem, a media oznajmiły rewolucję. Nowy sekretarz stanu w wywiadzie przypomniał, że celibat nie jest dogmatem, a dziennikarze już wieszczą zmiany w sprawie bezżeństwa księży. I przekonują, że to absolutna nowość. A ja przecieram oczy ze zdumienia.
     Dalej Terlikowski tłumaczy, że niekonieczność celibatu i konieczność życia w zgodzie z własnym sumieniem to „oczywista oczywistość”, więc papież Franciszek nie mówi niczego odkrywczego.

     Dla mediów jednak każda okazja do robienia wrażenia rewolucji i postępu jest dobra. Tyle, że to więcej nam mówi o ignorancji dziennikarzy, niż o rzeczywistych planach czy zamiarach Ojca Świętego.

     Który to już raz Terlikowski protestuje przed namaszczaniem Franciszka na ostatniego sprawiedliwego w mieście? I który to już raz przedstawia się jako ten, który jest w mieście ostatnim rozumnym, czyli tym, który zna „rzeczywiste plany czy zamiary Ojca Świętego”?
     W jednym się z Terlikowskim zgodzę: Franciszek nie mówi niczego odkrywczego. Jest w gruncie rzeczy bardziej konserwatywny od któregokolwiek z papieży, urzędujących ostatnio w Watykanie. Franciszek jest wręcz tak konserwatywny, jak to tylko możliwe: wraca do najbardziej podstawowych korzeni Kościoła Katolickiego i mówi: miłuj brata bliźniego bez względu na to, kim jest, trzymaj się przykazań, bądź pokorny. Rzecz w tym, że dla Kościoła Katolickiego w Polsce, który odszedł od tych korzeni tak daleko, jak to tylko możliwe, głoszenie konserwatywnych treści jest czynem najbardziej rewolucyjnym z możliwych.

     Skąd w Terlikowskim konsekwencja z jaką odmawia przyjęcia do wiadomości rzeczonej rewolucji? Jego sytuacja jest teraz nie do pozazdroszczenia. Mógłby przecież przyznać, że głos Franciszka naprawdę odróżnia się od głosów innych dostojników kościelnych, w tym również poprzednich papieży. Jednak tym samym nie tylko stanąłby w jednym szeregu z „postępowymi” mediami, a więc po stronie „cywilizacji śmierci”, ale też wbrew sobie zwróciłby się przeciwko niemal całej klerykalnej elicie Polski. W związku z tym przyjął niewygodną i dosyć zabawną pozycję głównego egzegety papieża Franciszka, tłumacząc, „co autor naprawdę miał na myśli”. Uparcie więc przekonuje, że nie ma żadnej sprzeczności pomiędzy głosem Franciszka, a dogmatami Kościoła Katolickiego. Oczywiście, że nie ma. Sprzeczność jest pomiędzy głosem Franciszka, a postępowaniem Kościoła Katolickiego, nie tylko zresztą w Polsce, co Terlikowski skrzętnie przemilcza.

     Wierzę, że Terlikowski jest w stanie uzgodnić swoje stanowisko ze stanowiskiem Franciszka i co za tym idzie, z dogmatami Kościoła Katolickiego. Z powodów społeczno-politycznych nie jest jednak możliwe uzgodnienie tego z postępowaniem polskich hierarchów kościelnych. Rozdźwięk pomiędzy tym, co mówi papież i tym, co robi spora część polskiego kleru będzie się pogłębiał, ponieważ ani papież nie zrezygnuje ze swoich poglądów, ani nasz kler nie zrezygnuje z władzy i pieniędzy. Ciekawe tylko, kiedy Terlikowski się zorientuje, że jego sui generis wierność papieżowi coraz bardziej go oddala od swoich ideologicznych i duchowych protektorów. Ciekawe, kiedy się zorientuje, że im bardziej zgadza się z papieżem, tym bardziej przechodzi  na stronę „rewolucji”. Doprawdy, jeszcze się doczekamy sytuacji, gdy Terlikowski (zgadzając się z papieżem, który przecież nie mówi niczego „odkrywczego”) będzie tłumaczył, że każdemu, bez względu na przynależność religijną, rasę czy orientację seksualną, należą się te same prawa. Że kobieta jest nie tylko od rodzenia dzieci, ale jeżeli chce, może się spełniać na dowolnie wybranej przez siebie płaszczyźnie. Że jeżeli papież mówi o ubóstwie kleru i jego służebnej wobec wiernych roli, to należy to rozumieć dosłownie, jako stan konta, a nie jako metaforę „stanu ducha”. I zanim się zorientuje, że coś jest nie tak, temperatura środowiska osiągnie stan wrzenia.

sobota, 31 sierpnia 2013

Zabytkowy Ursynów

Wszystkie auta zobaczyłem na trasie kilkunastominutowego spaceru.









sobota, 27 lipca 2013

Co Jacek Kiełb ma w głowie



Poznałem dziewczynę. Jest piękna, wspaniała i w ogóle. Wkrótce planujemy wziąć ślub. Potem dziecko, a potem… będziemy żyć długo i szczęśliwie. Kto nam zabroni?

Wydaje mi się jednak, że mogę, a nawet powinienem zabronić tego samego mojemu bliźniemu, jeżeli ten ma inne poglądy niż ja. Na przykład gejowi. Mnie wolno wziąć ślub, ale jemu już nie wolno. Bo to się przyczyni do rozpadu rodziny. Wprawdzie nie wiem, w jaki sposób powstanie nowej rodziny (poza rozwodem) może się przyczynić do rozpadu jakiejś innej rodziny, ale mnóstwo znajomych mających takie same poglądy jak ja jest przekonanych, że wskutek ślubów gejów jakieś rodziny się rozpadną. Więc chyba coś jest na rzeczy.


Najgorszą rzeczą, jaka może spotkać dziecko, to adopcja przez parę gejów lub lesbijek. Już nawet pozbawiona perspektyw wegetacja w domu dziecka jest lepsza, niż miłość i opieka ze strony dwóch mam lub dwóch tatów. Przesadzam?

Adopcja dzieci przez homoseksualistów to już byłaby tragedia. Nie wyobrażam sobie, że dziecko będzie kiedyś mówiło: „mam super rodziców, mili panowie”. Trzeba te dzieci chronić, to byłaby ich wielka krzywda.

Tę błyskotliwą opinię, że posiadanie „super rodziców” może być dla dzieci „tragedią” wygłosił z pełną powagą Jacek Kiełb, piłkarz Korony Kielce. Można by przejść nad nią do porządku dziennego, bo w końcu nie każdy ma obowiązek być rozumnym człowiekiem, ale takich „ekspertów” przekonanych, że ponury dom dziecka jest lepszym członem alternatywy od domu pełnego miłości i opieki, bo prowadzonego przez parę jednopłciową, liczy się w Polsce, nie przymierzając, w miliony. Zawsze to lepiej, żeby dziecko zmarnowało sobie życie, niż, nie daj Boże, zostało wychowane przez gejów.

Geje, jak wiadomo, „pukają” się wszędzie, tylko nie za zamkniętymi drzwiami.


Kto się tam chce z kim pukać, niech się puka, jego sprawa, z bejsbolem ganiać nie będę. Ale niech to robi za zamkniętymi drzwiami w czterech ścianach, nie chcę o tym wiedzieć – z pełną powagą deklaruje Kiełb.


Heteroseksualne pary, „pukające” się na zapleczach dyskotek albo po dyskotekach w parku mają szczęście. Kiełb nie spadnie im nieoczekiwanie na głowy i nie wytłumaczy dobitnie bejsbolem, że nie powinny się pukać poza zamkniętymi drzwiami. Z przypadkowego seksu może przecież być przypadkowe dziecko, które może potem trafić do domu dziecka, a stamtąd wprost w troskliwe ramiona jednopłciowej pary.


Nie wiem, co Kiełb ma w głowie. Ale najwyraźniej jest przekonany, że geje „pukają” się na każdej ulicy i w każdym parku. Widział ktoś z Was parę gejów, pukających się na ulicy? Ja kiedyś widziałem pukającą się w parku parę heteroseksualną, ale nie uważam, że powinno się zabronić heteroseksualnych małżeństw ze względu na panujące w tym środowisku wyuzdanie. Kiełb jest też najwyraźniej przekonany, że najgorszą tragedią dla dziecka jest posiadanie „super rodziców”, którzy zapewnią mu miłość, opiekę i dobry start w przyszłość. Może powinien puknąć się w czoło?

czwartek, 20 czerwca 2013

Parada Równości 2013

"Słońce jest dla wszystkich! Nie może być tak, że jedna strona się opala, a druga się nie opala!" - krzyczał jak w transie Andrzej Hadacz, były obrońca krzyża, aktualny zwolennik różnorodności i równości wobec prawa. Na "Paradę Równości" został zaproszony przez Ryszarda Kalisza i trzeba przyznać, że ten figiel byłemu posłowi SLD się udał.

Marsz wyruszył spod Sejmu, prowadzony przez różową ciężarówę.

 Ledwie ją było widać na platformie, ale zawzięcie pracowała rączką. Tak zawzięcie, żem się nieco sterał usiłując zrobić wyraźne zdjęcie.

Chłopaki pili piwko i wdzięczyli się do słońca.

 Agnieszka Wiśniewska z Krytyki Politycznej.

Pan ze szramą nie wyglądał jakoś specjalnie groźnie. W każdym razie dzieci się go nie bały.

Pani z pieskiem.

Tak wygląda obrona "tradycyjnych wartości" przez ONR. A ich poziom intelektualny wyraża transparent, na którym stoi napisane: "Chcemy męszczyzn, a nie cioty". Jakby to ktoś potraktował jako jednorazową wpadkę to zachęcam do przeczytania komentarza, jaki opublikowali na Facebooku.

Dzieci.

Desant z Łodzi, czyli Hania Gill-Piątek.

Parada była radosnym świętem, ale tę panią udało mi się przyłapać na zadumie.

Parada Równości, ujęcie patriotyczne i rewolucyjne.

Na wysokości Sali Kongresowej przywitał Paradę ogłuszający huk bębenków i tamburynów. Orkiestra radośnie pozowała ucieszonym niespodzianką fotografom, a fotografowie radośnie fotografowali orkiestrę. W sumie wolę taką kontrę od tej zorganizowanej przez prostaków z ONR-u.

Póki co, taki ślub może być w Polsce tylko happeningiem.

Cieszyła obfitość polskich flag na Paradzie.

W tę sobotę leniwy spacer można było połączyć z uczestniczeniem zaangażowanym.

Przyznam, że trochę nie rozumiem znaczenia tego hasła.

Pary.

Umiejętność odnajdywania się w każdej sytuacji warto ćwiczyć od najmłodszych lat.

Nie jestem pewny, ale ta pani to chyba desant z Lublina, hę?

I na koniec romantyczny obrazek.

czwartek, 2 maja 2013

Nie każdy może jak orzeł



Dzień 1 maja to trudny czas dla prawdziwego patrioty. To bodaj jedyny dzień w roku, kiedy wstydzi się swojego patriotyzmu, zawczasu ściąga flagę z balkonu i skrupulatnie pilnuje, żeby przypadkiem nie okazać najmniejszej bodaj oznaki patriotyzmu. Tego dnia najchętniej nie wychodziłby z domu w obawie, że popełni kompromitującą go nieostrożność i powie dobrze o Polsce lub – co byłoby dlań ideologicznym samobójstwem – zamanifestuje do niej swoją miłość. Siedzi tedy pod kocem, pije ziółka i niecierpliwie wyczekuje północy, kiedy znowu będzie mógł bezkarnie kochać swoją ojczyznę nie ryzykując, że inni koledzy patrioci wezmą go za komunistą, a więc za kogoś, kto jak wiadomo, Polski z definicji nie kocha. To, że o prawdziwego komunistę dzisiaj równie trudno, co o prawdziwe mięso w sklepie, nie jest dla niego specjalnym problemem. Przecież on wie lepiej, kto jest komunistą. Jeżeli zatem nie masz nic przeciwko temu, żeby Polskę zamieszkiwał każdy, komu się Polska podoba i kto chce w niej mieszkać, jesteś komunistą. Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, żeby inni Polacy żyli jak podoba się im, a nie prawdziwemu patriocie, jesteś komunistą. Jeżeli jesteś za tym, żeby w Polsce dostęp do edukacji, opieki zdrowotnej i kultury był równy dla każdego, a nie tylko dla uprzywilejowanych, jesteś komunistą. Jeżeli jesteś za tym, żeby każdy mógł swój patriotyzm okazywać tak jak jemu się podoba, a nie w sposób jedynie słuszny, jesteś komunistą.  A jeżeli jesteś komunistą, to nie kochasz Polski. A skoro nie kochasz Polski, to jesteś zdrajcą. Mimo to kochasz Polskę? – Przykro mi, patrz punkt: „jesteś komunistą", zatem… I oto dochodzimy do sedna sprawy: wywieszenie 1 maja flagi państwowej to po prostu zdrada Polski, na jaką żaden prawdziwy patriota pozwolić sobie nie może. Jeżeli zatem w Święto Pracy z jakiegoś balkonu znika wisząca tam dotychczas flaga, najprawdopodobniej mieszka tam prawdziwy patriota, któremu akurat tego dnia patriotą być nie wypada.

Dzisiaj Dzień Flagi.  Radiowa „Trójka” zorganizowała patriotyczny happening „Orzeł może”. Prawica jest przeciw. Uzurpując sobie monopol na jedynie słuszne pojmowanie patriotyzmu nie pojmuje, jak ktoś w taki dzień śmie się śmiać. To Monty Python w czystej postaci, zatem pytam: gdzie jest hiszpańska inkwizycja?

środa, 10 kwietnia 2013

Większościowe wykluczenie

      Powodowany obowiązkiem, obejrzałem dzisiaj najnowszy odcinek telewizyjnego show Kuby Wojewódzkiego, a właściwie pierwszą część w której gościem był Piotr Żyła: nieporadny językowo, ale podobno fantastycznie sobie poczynający skoczek ze Śląska. Żyła opowiadał o swoim zdumieniu szybko rosnącą ilością polubień jego strony na Facebooku. Wojewódzki zauważył, że Piotr Żyła może być drugim poza nim samym Polakiem, który dorobi się miliona fanów na FB.
      Nie lubiłem Kuby Wojewódzkiego i raczej nie polubię, a zwłaszcza, co się tyczy Facebooka. Jednak informacja, że co czterdziesty Polak (wliczając bardzo małe dzieci, bardzo starych starców i komputerowych analfabetów) lubi Wojewódzkiego na tym konkretnym portalu, zrobiła na mnie duże wrażenie. Poczułem, że należę do wykluczonej, trzydziestodziewięciomilionowej grupy Polaków, którzy wskutek jakiegoś defektu lub ułomności nie lubią tego pyskatego okularnika, w rażąco sztuczny sposób udającego sympatię do swoich gości.

niedziela, 31 marca 2013

Nacutio nasza, czyli ogłoszenia tużpasterskie

Msza święta rezurekcyjna. Wszystko było jak trzeba, chłonąłem atmosferę do momentu, kiedy na znak pokoju obcy ludzie zaczęli mi ściskać dłoń. Okropność.

Pierwszy raz widziałem procesję wewnątrz kościoła. Na zewnątrz zimno, śnieg jak na Boże Narodzenie, więc ksiądz dobrodziej podjął jedyną słuszną decyzję, żeby zamiast gonić ludzi dookoła świątyni, zrobić dla chętnych trzy rundy między krzesłami. Większość jednak wobec takiej taryfy ulgowej poszła na całość i asystowała procesji „stacjonarnie” – w obawie przed utratą miejsca do siedzenia.

           Wcześniej jednak ksiądz dobrodziej wytłumaczył, że tam z boku, obok kopii grobu Pana, stoi dwóch strażników, którzy zaraz odegrają scenę sprzed dwóch tysięcy lat, przestraszą się i z wielkim hukiem zaczną uciekać. Faktycznie, zrobił się wielki huk, bo dwaj przebierańcy najpierw rzucili się na marmurową podłogę, a potem tupiąc i stukając niemiłosiernie, przegalopowali przez całą świątynię. Kiedy ponownie spojrzałem na dobrodzieja, w jego ręku zobaczyłem aparat fotograficzny.

piątek, 29 marca 2013

Skrupuły

Przeczytałem, że jednym z dowodów przydatnych podczas procesu beatyfikacji Jana Pawła II ma być cudowne uzdrowienie Daniela Olbrychskiego. Ten świetny aktor był wieloletnim palaczem i kiedy umarł papież, modlił się do zmarłego prosząc o pomoc w wyjściu z nałogu. Jakoż walka z nikotyną udała się, a prześwietlenie wykazało, że płuca Olbrychskiego nie noszą nawet śladu trucizny.

Dobrze, że nie jestem Olbrychskim. Czułbym się nieswojo wiedząc, że ktoś przeze mnie został świętym.

piątek, 1 marca 2013

Magia internetu

Podobno teraz jednego dnia człowiek otrzymuje taką porcję informacji, jaką w dawniejszych czasach ciułał przez całe życie. Ja tymczasem nie mogę wybaczyć internetowi, że mi zepsuł magiczny stosunek do liczby stron w książce. Kiedyś, nawet wyrwany ze snu, natychmiast potrafiłem odpowiedzieć na której stronie książki się znajduję.


sobota, 9 lutego 2013

Za sprawą Anny Grodzkiej głośno ostatnio o miłośnikach białego szaleństwa

Tekst jest tak głupi, że komentowanie go to strata czasu. Filipa Memchesa kompromituje wulgarne podejście do tematu i nieumiejętność wyciągania logicznych wniosków. Podejrzewam jednak, że za tzw. lead nad swoim tekstem odpowiada redaktor "wydający" materiał, więc akurat ta kompromitacja jest być może autorowi oszczędzona. "Za sprawą posłanki Ruchu Palikota głośno ostatnio w Polsce o transseksualizmie"... Bo oczywiście Anna Grodzka najgłośniej o nim krzyczy. Przydałby się jakiś słownik klisz dziennikarskich, które zubożając język dziennikarzy, jednocześnie formatują umysły czytelników tak, że w końcu dziennikarz i czytelnik porozumieją się za pomocą tych samych podstawowych związków frazeologicznych. Tymczasem za sprawą zimy na topie jest śnieg, który jak wiadomo, "cieszy miłośników białego szaleństwa".

czwartek, 7 lutego 2013

Jałowy felieton



Słowo „jałowy” robi ostatnio olbrzymią wprost medialną karierę i zapładniając umysły publicystów, prowokuje ich do produkowania kolejnych komentarzy będących odpowiedzią na gwałtowne wystąpienie posłanki Pawłowicz.

„Analiza projektów nasuwa myśl, iż powodem dążenia do legalizacji związku partnerskiego jest głównie chęć skorzystania z przywilejów związanych z małżeństwem: podatkowych, spadkowych, majątkowych, mieszkaniowych, administracyjnych i tym podobnych, ułatwiających życie. Społeczeństwo nie może jednak fundować słodkiego życia nietrwałym, jałowym związkom osób, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku, a tylko ze względu na łączącą ich więź seksualną” – powiedziała w pamiętnym przemówieniu sejmowym.

Bardzo bym chciał zapytać panią Pawłowicz dlaczego nazywa „przywilejami” to, co powinno być prawem każdego człowieka, dlaczego tych „przywilejów” odmawia osobom homoseksualnym oraz czy naprawdę myśli, że pozostała część społeczeństwa posiadając je, wiedzie „słodkie życie”.  Gdyby tak faktycznie było, Polska byłaby krainą szczęśliwości w której źle się żyje wyłącznie homoseksualistom. Bardzo bym też chciał zapytać panią Pawłowicz, dlaczego akurat ta grupa ma być zgoła nie po chrześcijańsku dyskryminowana w społeczeństwie, które sobie słodko żyje na koszt państwa. Tym bardziej, że sama Pawłowicz implicite przyznaje, że wymienione przez nią „przywileje” są w porządku pod warunkiem, że nie korzystają z nich osoby homoseksualne.

Niedorzeczność wypowiedzi posłanki Pawłowicz została w ciągu ostatnich kilku dni obnażona i ośmieszona nie tylko przez rzeczowe komentarze, ale także przez niezliczoną ilość „celnych ripost” produkowanych przez nie znających litości internautów. Internet od nich aż huczy, więc dokładanie swojej cegiełki to kopanie leżącego. Wprawdzie Tomek Piątek słusznie zauważył, że jest to „kopanie leżącego, który kopie leżącego, więc może warto”, ale z drugiej strony znęcanie się nad tym, co powiedziała, jest po tej ilości komentarzy czynnością najzupełniej jałową. Mylę się, była taka już od początku! Trudno bowiem przypuścić, żeby posłanka, która z takim tupetem zlekceważyła zasady logicznego myślenia zrozumiała w którym momencie się pomyliła. Zamiast zatem rozmawiać z panią Pawłowicz, lepiej użyć jej wypowiedzi jako instruktywnego przykładu z jaką pogardą dla śmieszności potrafi ogłosić własną kapitulację intelekt osoby z tytułem naukowym. Czasami po prostu najlepszy sposób, żeby ośmieszyć człowieka, to zacytować go.

Także brutalna i w gruncie rzeczy kompromitująca każdego, kto sobie ceni własną przyzwoitość wypowiedź o Annie Grodzkiej otrzymała już potężną porcję komentarzy, często zresztą niepotrzebnych. To sprawa kultury osobistej posłanki Pawłowicz i rozważanie tego na płaszczyźnie politycznej lub ideologicznej, to przydawanie inwektywom wartości na jakie ze wszech miar nie zasługują.

Dolary przeciwko orzechom, że posłanka Pawłowicz powiedziała głośno i prostacko to, co spora część posłów, a i społeczeństwa także, myśli w skrytości i niekoniecznie w sposób bardziej subtelny.  Oceniając wypowiedź Pawłowicz w kategoriach politycznych rychło zatem zostalibyśmy zmuszeni do aksjologicznego i merytorycznego porachowania się z homofobią i transfobią dziesiątków (setek?) posłów i tysięcy (milionów?) Polaków.

Jej stanowisko nie jest wyjątkiem. Wyjątkiem jest niewyparzony, zgoła chamski język posłanki, choć i co do tego nie ma pewności.

Możliwe, że Anna Grodzka nie zostanie wicemarszałkinią. Możliwe, że konserwatyści mają rację: jej kandydatura to prowokacja nie mająca nic wspólnego z jej kompetencjami. Co prawda jest to miecz obosieczny (tutaj przykład), ponieważ natychmiast się rodzi pytanie o kompetencje krytyków tej kandydatury, ale operacyjnie weźmy to za dobrą monetę: ta kandydatura to prowokacja, Grodzką zaproponowano na urząd ze względu na jej płciowość. Cóż to za kraj w którym takie właśnie sprawy stają się kontrowersją urastającą do rangi problemu państwowego? Cóż to za kraj w którym szokuje tożsamość płciowa wicemarszałka? A przecież nie szokowałaby, gdyby rzeczona tożsamość była traktowana jako prywatna, nie podlegającą debacie publicznej sprawa osoby sprawującej dowolną funkcję państwową.

Oto płaszczyzna na której się spotyka wspólne stanowisko przeciwników i zwolenników Anny Grodzkiej na stanowisku wicemarszałkini: wszyscy oni rozumieją, że płeć to narzędzie walki politycznej. Jest to kwestia co do której w zwaśnionych obozach panuje pełna zgoda. Rozumieją dlaczego można prowokować płcią i się na płeć oburzać. Dlaczego można walczyć płcią. Co prawda płeć jest narzędziem walki politycznej przynajmniej od stu lat, ale tutaj mamy do czynienia z osobliwą, niespotykaną wcześniej transformacją wysiłku emancypacyjnego. Wcześniej chodziło o uznanie płci w przestrzeni publicznej, a konkretnie o uznanie kobiety równej w prawach społecznych mężczyźnie. Obecnie walka płcią na forum publicznym toczy się o uznanie płci za prywatną sprawę człowieka, a więc o wycofanie jej ze sfery publicznej. I być może właśnie dlatego Anna Grodzka powinna zostać wicemarszałkinią, by już więcej nie pytano o płeć polityka decydującego o sprawach publicznych.

Ten paradoks domaga się szerszego rozpoznania: użycie płci jako narzędzia walki o to, by płeć już nigdy więcej nie była narzędziem walki. I to akurat nie jest jałowa walka.