środa, 12 sierpnia 2015

Piotr Kuryło, wina i lincz

Piotr Kuryło jest aktualnie bohaterem swojego największego i najbardziej dramatycznego maratonu. Mocą niepojętej ironii, jest jego bohaterem negatywnym i jednocześnie biernym: może jedynie bezradnie przyglądać się obłędnej galopadzie internetowych komentarzy, z których każdy bez wyjątku wpisuje się w medialny lincz nad maratończykiem.

W czwartek, dzień przed wyruszeniem do Aten na kolejny maraton, Piotr Kuryło pojawił się w Sonieczkowie koło Augustowa i w tropikalnym, bo niemal 40-stopniowym upale, przywiązał swoją ciężarną sukę Sarę do bramy tamtejszego schroniska. Potem odjechał. Wrócił po 40 minutach, żeby dowieźć Sarze wodę do picia. I znowu odjechał. Wszystko zarejestrował lokalny monitoring. Nagranie przedostało się do internetu. Wraz z wpisem pracownicy schroniska na Facebooku, oznaczało to dla maratończyka śmierć. Cywilną i prawdopodobnie sportową. To okrutna i niesprawiedliwa kara, ale być może konieczna.

Internet nie zna litości, co jest o tyle nieoczywistą konstatacją, że internet - to my. Człowiek, mając okazję bezkarnie, to znaczy za zgodą swojego sumienia i norm społecznych, okazać potępienie, niemal zawsze skorzysta z tej okazji z nawiązką. Upokarzanie bliźniego swego w słusznej sprawie daje przyjemność z jakiej rzadko rezygnujemy, a internet dał możliwość folgowania jej na niespotykaną wcześniej skalę.

Trudna do wyobrażenia samotność Piotra Kuryło, który padając pod naporem internetowego, zatem społecznego, potępienia, może już tylko wyłączyć komputer i tym samym pogrążyć w samotności jeszcze bardziej intensywnej, bo pozbawionej medialnego zgiełku. Paradoksalnie, jego nieudolne próby obrony jeszcze bardziej pogłębiły przepaść między nim, a społecznością słusznie oburzonych. Przepaść pozorną.

"Nie było innego wyboru. Następnego dnia wybiegałem do Grecji. Ta decyzja została podjęta w ostatniej chwili. Trzeba już było oddać tego psa, chociaż wcześniej obiecywałem, że będę go długo trzymał, aż do końca. Różne są kolejne życia" - wytłumaczył dziennikarzom TVN24 i tym samym dał wyraz nieludzkiemu pragmatyzmowi.

Pies: przedmiot operacji czysto funkcjonalnej, ofiara tej samej ekonomii wymiany, jakiej podlegają przedmioty codziennego użytku. Jeszcze sprawne, ale w zasięgu ręki są już kolejne, nowsze i domagające swojego miejsca w owej cyrkulacji dóbr chwilowego użytku. Zwierzę, podobnie jak sprzęt rtv, ma dzisiaj zaprogramowany okres użyteczności. Oto komunikat, jaki niechcący przekazał nam Piotr Kuryło.

Ta głęboko naiwna i jednocześnie podstępnie głęboka wypowiedź pokazuje, że Piotr Kuryło jest jednym z nas. I jest w wielu z nas, bo w potrzaskanym zwierciadle dynamicznie przemieszczających się norm społecznych wielu z nas ma twarz Piotra Kuryły. Nie ma różnicy. Brzegi przepaści, jaką oddzielił się od nas bezmyślnym porzuceniem psa, u samego dna okazują się być scalone w jeden fundament. Fundament społeczeństwa trwale przekonanego, że dobra materialne są i powinny być nietrwałe. W skrajnym przypadku zwierzę przynależy do tak określonego porządku. Jego urzeczowienie już się dokonało.

Piotr Kuryło uświadomił nam patologiczny charakter takiego przekonania. Stał się ofiarą w jakiś sposób niezbędną, żeby refleksja o utylitarnym traktowaniu świata zwierząt zeszła z poziomu abstrakcji do poziomu realnego cierpienia konkretnego zwierzęcia. Sary, lat około 10, szczennej. Stał się kozłem ofiarnym, jednak poza jednostkową ofiarą, jaką ponosi i zapewne długo jeszcze ponosić będzie, jest równocześnie ofiarą całego społeczeństwa, które potrzebowało kogoś takiego, jak Piotr Kuryło, żeby zrzucić z siebie balast winy za wszystkie porzucone psy: wreszcie można winowajcę wskazać palcem. Może nawet kopnąć.

Żeby nie było niejasności: medialny lincz, jaki spotkał Piotra Kuryło, jest ze wszech miar uzasadniony. Próba bagatelizowania jego winy lub wskazywanie na nieadekwatność kary wobec czynu (medialny lincz jest karą bez sądu) oznacza jednocześnie zatarcie podstawowego wymiaru, wokół którego rzeczony lincz się rozgrywa: cierpienia Sary.

Bronię zatem Piotra Kuryły nie dlatego, że jest bez winy, bo nie jest. Nawet nie dlatego, że został niesprawiedliwie mocno potraktowany, bo być może zasłużył na niesprawiedliwie mocne potraktowanie. Bronię go, bo jego wina jest odbiciem tych wszystkich win społeczeństwa, do których ono samo nie chce się przyznać. Posługujemy się Piotrem Kuryłą, żeby porachować się z własnymi winami i w jakiś sposób je unieważnić: kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem w Piotra Kuryłę. Ilość kamieni, jakie poleciały w jego stronę świadczy, że proces naszego samooczyszczania przebiega sprawnie, a impet, z jakim się za to zabraliśmy dowodzi, że potrzebowaliśmy kogoś takiego, jak on. Jego występek przyjęliśmy zatem ze swego rodzaju upiornym zadowoleniem: gdyby nie było Piotra Kuryło, należałoby go wymyślić.

Piotr Kuryło jest tylko emanacją społecznych tabu, które właśnie znalazły moment wyładowania. Tabu jest bowiem przekonanie, że my sami, z euforyczną ulgą pozbywając się starego smartfona i bez żalu wymieniający zepsutą pralkę na nową, w sytuacji granicznej zachowalibyśmy się lepiej od biegacza (sami spróbujmy sobie zdefiniować, co dla każdego z nas jest sytuacją graniczną). Głosy, że dla takich jak on nie ma już miejsca w sporcie są tedy całkowicie bezzasadne.

"Piętnujemy go za to, co zrobił, ale takiego zachowania jest więcej. Potępiam to, co zrobił, bo zachował się beznadziejnie i mam nadzieję, że ma wyrzuty sumienia. Ale jeśli chodzi o miejsce w świecie sportu, to nie można go skreślać i wykopać" - ocenił jego występek Henryk Szost, polski biegacz długodystansowy. Trafił w punkt.

Być może dopiero teraz jest dla niego miejsce w sporcie, a przynajmniej powinno być - i to w większym stopniu, niż dotychczas. Bieganie w intencji pokoju lub "wspierania chorych w walce z chorobą" jest ufundowane na formule zbyt abstrakcyjnej, żebyśmy uwierzyli w jej realność. Posiadanie psa, który ma swoje potrzeby i który czeka, odziera to bieganie z komfortu, ale bez wątpienia nadaje mu większy sens, niż spalone w szlachetnej intencji kalorie.

Bieganie to dla Piotra Kuryło całe jego życie. Nie odbierajmy mu tego.