Audiofil: ktoś, kto w muzyce słyszy coś, czego normalny człowiek żadną miarą nie usłyszy i w dodatku wydaje na swoją pasję wszystkie pieniądze. To oczywiście prawda, co postaram się udowodnić w cyklu wywiadów przygotowywanych wspólnie z firmą Nomos. Począwszy od dzisiaj w każdy pierwszy piątek miesiąca zaprezentuję rozmowę z kimś, kto o świecie audio ma coś ciekawego do powiedzenia. Na początek - Maciej Stempurski, założyciel strony wstereo.pl i dyżurny tester sprzętu muzycznego w kraju. Oto, co zeznał.
Jacek
Zalewski: Wielu uważa recenzje sprzętu audio za, mówiąc
delikatnie, niezbyt wiarygodne. Zgodzisz się z tym?
Maciej
Stempurski: Rozumiem, że chodzi o zarzut
kupowania recenzji? Wiem, że jest grupa ludzi żyjących w
przekonaniu, że cały świat składa się tylko z interesików i
biznesu. Oni uważają, że klient, czyli dystrybutor lub producent,
daje sprzęt, kupuje reklamę na stronie i wymaga, żeby recenzja
była bardzo pozytywna. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że są
w błędzie, to ich sprawa, jak widzą świat. Jeżeli o mnie
chodzi, to nigdy nie napisałem recenzji za pieniądze. Poza tym nie
testuję jedynie sprzętu firm, które reklamują się na mojej
stronie wstereo.pl. Piszę też dużo opinii, także pochlebnych,
innych firm. I nigdy nie miałem żadnych problemów, żeby dostać
sprzęt do testów.
W jaki
sposób go pozyskujesz?
Na
początku, gdy zaczynałem przeprowadzać testy, wymagało to trochę
zachodu: wysyłałem dziesiątki maili, dzwoniłem,
proponowałem recenzje. Kiedy jednak strona rozwinęła się i
zaczęła być trochę rozpoznawalna, to firmy same zaczęły się do
mnie zgłaszać, choć przyznaję, że niekiedy i ja się do
niektórych odzywam prosząc o sprzęt.
Czym
kierujesz się przy wyborze urządzeń? Własnymi upodobaniami?
Lubię
płodozmian, więc kiedy jestem po testach wzmacniacza to mam wtedy
ochotę posłuchać jakichś kolumn. Zresztą
różnorodność potrzebna jest na stronie, źle wyglądałyby na
przykład trzy testy pod rząd kolumn albo kabli. Zdarza się, że
bardzo chcę posłuchać jakiegoś urządzenia – z różnych
powodów. Ma na przykład dobre opinie i chcę to zweryfikować. Albo
ma bardzo różne, skrajne oceny. Warto go posłuchać samemu. A
czasem coś mnie po prostu porwie. Tak
było z produktami firmy Haiku Audio Wiktora Krzaka. Dostałem do
oceny wzmacniacz Haiku Audio SOL II i zafascynował mnie, więc
chciałem posłuchać wszystkich konstrukcji tej firmy. Jak
dotąd przesłuchałem chyba wszystko, co stworzyli. Właśnie
kończymy odsłuchy Iovity
Często
odmawiasz firmom?
Nigdy nie
zdarzyło mi się odmówić, choć raz zdecydowałem się nie
publikować recenzji testowanego sprzętu. Mniejsza o to, co to była
za firma i jakie to było urządzenie, jednak po przesłuchaniu
wiedziałem, że recenzja będzie miażdżąca. Nie wnikałem w to,
czy coś się popsuło, czy konstrukcja nie udała się firmie.
Postanowiłem zadzwonić do producenta,
uprzedziłem go, powiedziałem wprost o moich odczuciach. Na
zasadzie porozumienia stron zdecydowaliśmy o niepublikowaniu tekstu.
Ok, to
opowiedz jak wygląda testowanie. Przyjeżdża sprzęt, wyjmujesz go
z pudełka i co dalej?
Kiedy
przyjeżdża sprzęt, to wrzucam go do garażu i pędzę do pracy
(śmiech). Chyba, że to coś wyjątkowego albo cennego, więc
rozpakowuję od razu, często z drżeniem rąk. Tak było na przykład
z kanadyjskim dzielonym wzmacniaczem Anthem STR, który testowałem
jako pierwszy w Europie. To było spore przeżycie, więc od razu go
wyjąłem z pudełka i obejrzałem. Ale nawet w takich sytuacjach nie
podłączam sprzętu od razu. On musi odczekać kilka godzin, żeby
nabrać temperatury pokojowej.
A potem?
Potem
zaczynam uważnie słuchać na nim muzyki. Swój system znam na
pamięć, wiem jak gra, zatem najpierw puszczam muzykę na
własnym sprzęcie, słucham jej jakiś czas, po czym przerzucam się
na sprzęt, który mam testować. I to jest taki pierwszy rzut ucha.
Czyli
jednak masz własny sprzęt audio i nie słuchasz muzyki tylko na
tym, co Ci ludzie przyniosą?
Mam
(śmiech). Nie jest przy tym wybitnie drogi. Co prawda odtwarzacz i
wzmacniacz są high-endowe i kosztują sporo, ale „pasywka”,
drugi wzmacniacz i kolumny to zupełnie inny przedział cenowy. Wiele
osób może narzekałoby na taki system, inni mi go zazdroszczą. Ale
dla mnie najważniejsze jest to, że gra tak jak lubię, tak, jak ja
chcę. Choć znam jego słabsze strony i wiem, co trzeba poprawić.
Zresztą nie ma systemów idealnych. I kiedy wpinam do niego
testowane urządzenie to najpierw oceniam jak wpływa na muzykę,
którą też znam na pamięć. Jak zmienia barwę, równowagę
tonalną, dynamikę, mikrodynamikę, skalę dźwięku, przejrzystość,
szczegółowość, budowę sceny... Nie ma przecież wzorca dźwięku,
jakiegoś odpowiednika metra z Sevres. Odbiór tego jak brzmi dane
urządzenie jest subiektywny i zawsze trzeba to do czegoś odnieść,
w tym przypadku do mojego zestawu audio. W trakcie odsłuchu
przepinam testowany sprzęt na własny, a potem na odwrót, choć nie
robię tego zbyt gwałtownie. Jestem zwolennikiem czegoś, co
nazwałem „teorią bigosu”: system musi przejść swoimi
„smakami” jak bigos, więc jeżeli do systemu włączymy obcy
element, to musi on tam pograć 20, 30 minut, żeby elementy
poukładały się ze sobą. Szybkie przepinanie
klocków co 10 minut do niczego nie prowadzi. Trzeba po prostu na
testowanym urządzeniu słuchać muzyki, którą się lubi i która
się zna.
A co z
zarzutem, że tak naprawdę gra cały system i recenzja
poszczególnego elementu nie będzie miarodajna?
Do pewnego
stopnia jest to słuszne, ale przecież w jakiś sposób musimy
przeprowadzać testy. Dlatego w opisie możemy potem przybliżać się
tylko do cech sprzętu, które w innym systemie mogą zabrzmieć
nieco inaczej. Na pewno nie będzie diametralnych różnic, ale pewne
cechy mogą zostać uwypuklone lub wycofane.
Jak długo
trwa test sprzętu?
Tydzień to
absolutne minimum. Choć bywa i tak, że sprzęt mogę trzymać nawet
i 2 miesiące, więc słucham go sobie spokojnie w różnych
konfiguracjach. Niekiedy jednak goszczę u siebie urządzenia, które
mają tak bardzo mocny charakter, że pół godziny po włączeniu
wiem w 70, 80 proc. jak będzie wyglądała recenzja.
Pewnie
nie zawsze jest tak łatwo?
Są
takie urządzenia, których słucham przez tydzień – i nie wiem, o
co chodzi. Wiem, czy mi się podoba czy nie, ale niezwykle
trudno jest rozebrać ich dźwięk na czynniki pierwsze. Tak było ze
wspomnianym wzmacniaczem Haiku Audio
SOL II czy francuskim Lavardin IS Reference. Niby wszystko wydawało
się oczywiste, ale miałem kłopot ze znalezieniem słów do opisu.
I co
wtedy robisz?
Staram się
lekko przerysować opis, żeby wzmocnić cechy, które chcę
przekazać. Weźmy na przykład testy kabli. Uważam, że one są
„przyprawami” – bez względu na to, czy są to kable za 500 zł
czy za 15 tysięcy, to żaden z nich nie zmieni brzmienia systemu, a
jedynie nada mu „smaku”. Żeby opisać te niuanse trzeba użyć
wyrazistych pojęć, stąd często nieporozumienia w dyskusjach
internetowych, wielu bowiem nie rozumie, że kabel nie zmieni
brzmienia tak jak wzmacniacz czy kolumny.
Język
opisu często sprawia Ci kłopot?
Język jest
tu przede wszystkim niezwykle nieprecyzyjny. To próba opisania
wrażeń zmysłowych abstrakcyjnymi pojęciami. To tak jakbyśmy
chcieli tańczyć o malarstwie albo rzeźbić o poezji. Siłą rzeczy
język musi być traktowany w sposób metaforyczny.
To
porozmawiajmy chwilę o metaforach. „Górna średnica nie jest
wyeksponowana, jak w mniejszych kolumnach i idealnie przechodzi w
wysokie tony, dlatego nie mamy wrażenia schłodzenia średnicy, jej
szklistości” To cytat z jednej z Twoich recenzji. Co to znaczy
„schłodzić średnicę” i że jest ona „szklista”?
Wiem, że
wiele osób zżyma się na te poetyckie opisy, ale ja wolę użyć
metafory, np. że „bas jest sprężysty jak kauczukowa piłeczka”, niż
po prostu napisać, że jest „dobry”. Bo co to znaczy dobry?
Miękki, ciepły i snujący się, czy krótki, szybki i twardy? Od
metafor nie uciekniemy. A podział na brzmienie zimne-ciepłe z
grubsza polega na tym, że jeżeli coś jest „zimne” to ma więcej
wysokich składowych. Uderzenie w talerz potrafi być cieplejsze lub
chłodniejsze – ma tę samą wysokość, ale inny odcień barwowy.
Chłodniejszy zatem to bardziej „szklisty”, ponieważ szkło jest
„zimne”.
Czy po
napisaniu tylu recenzji nie masz problemu z wymyślaniem kolejnych
metafor?
Mam. To jest
ból każdego, kto dokonuje testów i to nie tylko sprzętu audio.
Mamy określony zasób słów odnoszących się do danych zjawisk, w
tym przypadku brzmienia. Kiedy się je zużyje wysiłek przy pisaniu
kolejnej recenzji jest większy.
Pamiętasz
sprzęt, który sprawił Ci szczególne trudności przy teście? A
może skala trudności jest podobna, ponieważ testujesz według
jednego schematu?
Próbuję
uciekać od schematów, ale też wiem, że nie jest to do końca
możliwe, gdyż w urządzeniach testuje się ciągle te same aspekty
brzmieniowe. Mam przy tym chyba jakiś niepolski charakter (śmiech),
ponieważ przede wszystkim staram się skupiać na zaletach danego
urządzenia. Oczywiście w recenzji pojawiają się też uwagi
krytyczne, ale przede wszystkim punktuję to, co dobre.
Rozmawiamy
u Ciebie w domu, w pokoju specjalnie zaadaptowanym na pomieszczenie
odsłuchowe. Jesteś z niego zadowolony?
Cóż,
zawsze można coś poprawić. Zamieszkałem tu 9 lat temu i kiedy
włączyłem sprzęt po raz pierwszy, to byłem załamany. Grał
gorzej niż w moim poprzednim mieszkaniu, choć był to
ogólnodostępny salon, czy raczej salonik w bloku. Adaptację
zacząłem od podstawek granitowych pod sprzęt, potem doszedł
dywan, następnie bass trapy. Są one o tyle ciekawe, że spełniają
funkcję nie tylko pułapki basowej, ale również rozpraszaczy przy
części średnicy. Z jednej strony są absorberami, a z drugiej
rozpraszaczami. W zależności od tego jak się je ustawi i w jakiej
odległości od rogu pomieszczenia, to one różnie działają. A
potem pojawiły się te dyfuzory Schroedera w tym koszmarnym,
zielonym kolorze. W przyszłości pójdą na sufit i zostaną
przykryte, a na ścianie pojawią się również dyfuzory Schroedera,
tyle że w innym, bardziej przyjaznym kolorze.
Masz
jakieś rytuały związane z odsłuchem?
Chyba nie.
Szklaneczka
czegoś mocniejszego?
Niestety, w
czasie testów nie (śmiech). Wbrew pozorom test to zwykłe, banalne
słuchanie, czasami nawet męczące, gdy na przykład po raz 200.
słuchasz tej samej płyty i strzyżesz uszami, żeby usłyszeć
różnicę. A kiedy ma się kilka sprzętów do przetestowania i robi
się kolejka, to już prawie koszmar. Ale kiedy jest chwila dla
posłuchania dla przyjemności – choć coraz ich mniej – lubię
sączyć kraftowe piwo.
Jak
wygląda współpraca z dystrybutorami sprzętu? Zdarza im się
marudzić, że recenzja nie spełnia ich oczekiwań?
Owszem,
zdarzały się sporadyczne przypadki sytuacji typu: „Myślałem, że
będzie lepiej, że będzie więcej punktów”, etc., ale
nikt nigdy się nie obraził.
Właśnie,
punkty. Kiedy się wchodzi na wstereo.pl słupki z punktami
natychmiast zaczynają rosnąć, żeby osiągnąć nadany im przez
recenzenta rozmiar. Bardzo lubię na to patrzeć...
Tak
naprawdę to w ogóle bym ich nie przyznawał,
bo ocena brzmienia to nie jest sport. Nie można wszystkiego
zmierzyć. Wiem jednak, że nawet jeżeli się do tego nie
przyznajemy, to na początku każdy z nas patrzy na punkty. Bez
względu na to, czy kupuje pralkę, samochód, sprzęt grający czy
czyta recenzję płyty, najpierw patrzy na liczbę gwiazdek czy
ocenę. Tak jesteśmy psychicznie skonstruowani. Umówmy się, że są
one u mnie kwiatkiem do kożucha, choć
oczywiście przyznaje je uczciwie. Choć z drugiej strony to tylko
umowne punkciki, do których nie należy przywiązywać jakiejś
większej wagi. To tylko moja ocena dokonana w określonych
warunkach. Jest jednak bardzo ważne, żeby traktować je w
odniesieniu do właściwej grupy cenowej. Od jakiegoś czasu przy
każdym teście piszę do jakiej klasy należy sprzęt. Podział jest
tu następujący: klasa startowa – do ok. 2 tys. zł za element;
klasa budżetowa – do ok. 4 tys. za element; klasa średnia – do
ok. 8 tys.; klasa wyższa – do ok. 15 tys., a wyżej to już jest
high end. Powiedzmy jednak wyraźnie: to są grupy czysto umowne,
jednak potrzebne, żebyśmy nie porównywali sprzętu za 2 tys. ze
sprzętem za 8 tys., bo to nierzetelne. Pamiętajmy jeszcze, że
punkty również należy odnosić do danej grupy, czyli jeżeli coś
dostało 8,5 punktu w klasie sprzętu wyższego, to na pewno zagra
lepiej niż to, co w klasie startowej dostało 9,5 punktu.
Zdarzały
się naciski na ostateczny kształt recenzji?
Nie. Jest
obiegowa opinia, że testy są pisane pod dystrybutorów. Prawie
nigdy żaden dystrybutor ani twórca nie widział mojej recenzji
przed publikacją. Oczywiście mówimy o tej części, która dotyczy
brzmienia, niekiedy bowiem proszą o wysłanie im części
technicznej, bo chcą się upewnić, że nie ma w niej błędów
merytorycznych. Części z opisem brzmienia, z
punktacją i z oceną nigdy nikt nie widzi przed publikacją. Raz
zrobiłem wyjątek – dla pewnego polskiego producenta, którego
znam osobiście i lubię. Miałem do jego urządzenia – mniejsza o
to, czy to kolumny czy wzmacniacz – uwagi i powiedziałem mu, że
wprawdzie nie zamierzam go mocno skrytykować, ale dostrzegłem pewne
błędy konstrukcyjne o których zamierzam napisać. Sam
zaproponowałem, żeby przeczytał. Zrobił to, po czym powiedział:
„Ok, masz prawo tak uważać”. Tekst poszedł w takiej
postaci, w jakiej zaproponowałem.
Jest
sprzęt, którego nie przyjąłbyś do testu?
Pewnie
jakiegoś boomboxa... Choć właściwie dlaczego nie? Z drugiej
strony przyznaję, że nie lubię niektórych firm, bo nie podoba mi
się charakterystyka brzmienia ich sprzętu i pewnie miałbym opory,
żeby je przyjąć do testu. Dlaczego? Bo wiem, jakbym je ocenił. A
ja nie lubię negatywnych ocen. Wolę chwalić. Jakie to firmy? Hm...
Ok, na koniec dopieśćmy naszych hejterów. Recenzujesz także kable, a wśród nich także te najbardziej kontrowersyjne: sieciowe. Dlatego nie mogę Ci nie zadać pytania: kable grają czy to audiovoodoo?
Grają to muzycy (śmiech), a kable wpływają na dźwięk, ale delikatnie. Nie spodziewajmy się więc, że kable zmienią nasz system. Zmiany dokonywane przez kable są niewielkie i subtelne, ale słyszalne. Do tego różne kable różnie na brzmienie wpływają. Bardziej interkonekty czy głośnikowe, niż sieciowe czy cyfrowe, ale i one mają swój wpływ. Ktoś tego nie słyszy? Niech spróbuje. Mam bowiem takie wrażenie, że tzw. „kablosceptycy” kierują się różnymi uprzedzeniami. Pierwsze jest takie: to nie ma nic wspólnego z fizyką, to jakaś psychoakustyka, wam się tylko wydaje, że jeżeli kupiliście drogi kabel to coś usłyszycie, bo bardzo wam na tym zależy. Tymczasem wpływ kabli na brzmienie ma jak najbardziej związek z fizyką. Każdy kabel, nawet najprostszy za kilka złotych, z przeznaczeniem do domowego komputera, ma określone właściwości i parametry. Tych parametrów jest całkiem sporo: indukcyjność, rezystancja, pojemność między żyłami, impedancja. A do tego wpływ izolacji, geometria żył, przeplot, średnice drutów czy drucików, przeploty, skrętki, drgania, masa, długość przewodu, efekt naskórkowy i tak dalej. To wszystko są opisane przez fizykę rzeczy. Tam nie ma żadnego audiovoodo.
A
ten słynny argument o „metrze kabla”?
Tak,
to słynne pytanie kablosceptyków o sieciówki: jak metrowy kawałek
audiofilskiego kabla może coś zmienić, skoro dalej są kilometry
zwykłych kabli od elektrowni? To ja się wtedy pytam:
„Słyszysz różnicę przy interkonektach”? „Słyszę”. „A
przecież to też jest metrowy odcinek. Przed nim też są kilometry
kabli i dokładnie ten sam prąd”. Problem z „kablosceptykami”
jest taki, że to ludzie o dogmatycznym sposobie myślenia. Przyjmują
tezę, że to nie działa i nawet nie próbują jej zweryfikować,
choć gdyby spróbowali, to zapewne usłyszeliby różnicę.
A
podstawki pod kable?
Też.
Wszystko „gra”, tylko nie dajmy się zwariować. Najważniejsze
są kolumny, wzmacniacz, źródło. A reszta to przyprawy, które
dodajemy w określonych proporcjach. Ale jak wiadomo ziemniaki bez
soli też są raczej niejadalne.
Zdjęcia: Lech Spaszewski
Rozmowie patronuje największa na Facebooku polska grupa audiofilska, AUDIO VINTAGE - HI-FI - HIGH END - DIY - TUBE - AMPLIFIERS - SPEAKERS.
Nie chciałbym być na jego miejscu, zwłaszcza kiedy robi się kolejka sprzętu do przetestowania, gdyż presja czasu odbiera przyjemność słuchania.
OdpowiedzUsuńObecnie wybór tego typu urządzeń wcale mały nie jest. Mnie na przykład zainteresowały ostatnio przenośne głośniki. Dobrą ofertę na takie ma sklep https://www.oleole.pl/glosniki-przenosne,_fresh-n-rebel.bhtml . Do tego bardzo dobre jakościowo i w atrakcyjnych cenach. Taki głośnik to świetne rozwiązanie, ponieważ wszędzie można taki ze sobą zabrać. Dlatego ja taki z pewnością sobie kupię.
OdpowiedzUsuń