Jacek Zalewski: Załóżmy,
że ktoś chce od podstaw zbudować swój system audio. Jakbyś go
przekonał do vintage?
Michał Nowiński: Ludzie
sami się przekonują słuchając. Pierwszą rzeczą jest
dostosowanie budżetu. Załóżmy, że ktoś ma 1500 zł. Nie jest to
ogromna kwota, ale to nie znaczy, że nie da się w niej znaleźć
czegoś ciekawego. Włączasz i widzisz, że człowiek jest
zaskoczony, że za takie pieniądze dostał taką jakość dźwięku.
Bo co to jest 1500 zł, jeżeli chodzi o nowy sprzęt? Za to kupisz
jakąś miniwieżę w elektromarkecie i jeżeli porównasz ją ze
sprzętem vintage, który zestawiłem za te same pieniądze, to
odpowiedź nasuwa się sama. Druga sprawa: urządzenia starego typu
są zrobione na starych zasadach, czyli nie mają procesorów.
Zawarta w nich elektronika jest łatwa do zastąpienia, więc ich
naprawa jest o wiele prostsza i będzie pewnie prostsza jeszcze przez
lata. Często na przykład przychodzą do nas ludzie z bardzo drogimi
amplitunerami za 10-12 tysięcy złotych. Mówią, że skończyła
się gwarancja i amplituner padł. Otwierasz urządzenie, przebijasz
się przez kolejne układy, dostajesz do płyty głównej i widzisz
spuchnięty procesor, którego cena to 80 proc. wartości sprzętu.
Nikt nie podejmie się ryzyka wymiany, jeżeli można pójść do
sklepu i za prawie te same pieniądze kupić nowy sprzęt. Zresztą
nowy sprzęt często jest obliczony na określony czas pracy, a potem
ma się zepsuć. Ze starym nie ma takich problemów.
Ale przecież i on się psuje. Nikt nie da gwarancji na kilkudziesięcioletni sprzęt o nieznanej historii.
Jasne,
że się psuje. Pamiętajmy, że każdy sprzęt ma mnóstwo części
eksploatacyjnych, a te po prostu się zużywają.
Mówię
o sytuacji, kiedy ktoś odbiera z serwisu urządzenie vintage, a ono
następnego dnia przestaje działać.
Pamiętaj,
że praca wielu spośród tych urządzeń opiera się o części
mechaniczne – bardzo często one są źródłem awarii i usterek. W
magnetofonach czy gramofonach czasami trudno jest nam przewidzieć
kiedy nastąpi awaria – bo to jest bardzo często niezależne od
nas. Nie można mieć pretensji do serwisu, kiedy idziesz naprawić
jeden element, a zaraz potem psuje się inny. Zdarzają się i u nas
przypadki, kiedy klient życzy sobie konkretną naprawę, np. wymianę
kondensatorów, my to robimy, a niedługo po naprawie sprzęt odmawia
posłuszeństwa, bo wypaliły się styki. Niefart. Czy ja jestem za
to odpowiedzialny? Ja tylko wykonałem zleconą pracę. Inaczej
wygląda sytuacja, kiedy ktoś zleca kompleksowy remont, tutaj moja
odpowiedzialność jest pełna. Tak robimy z gramofonami – każdy
przez nas przyjęty odnawiamy kompleksowo, czyli rozbieramy go,
wymieniamy całą drobną elektronikę, czyścimy, dajemy nowe smary,
kalibrujemy i dopiero wtedy oddajemy klientowi. I jeżeli taki
gramofon za tydzień zepsuje się, to tak, biorę za to
odpowiedzialność. Ale nie w sytuacji, gdy ktoś prosi mnie jedynie
o wymianę wkładki i kalibrację, a potem psuje mu się elektronika,
której nawet nie dotykałem.
Klienci
są świadomi tego, czego szukają?
Większość
naszych klientów oczekuje starego brzmienia, ale nowego nośnika.
Pierwsze pytanie 90 proc. z tych, którzy przychodzą po wzmacniacz i
kolumny, brzmi: „Czy można do tego podłączyć telefon?”.
Oczywiście wygoda takiego rozwiązania jest niesamowita. Sam
korzystam z serwisu TIDAL w telefonie i używam go w domu, ponieważ
mój 5-letni syn życzy sobie repertuaru na tyle różnorodnego, że
szukanie pojedynczych piosenek na płytach winylowych nie ma sensu.
Wybrnąłem z tego tak, że razem stworzyliśmy na tablecie
playlistę, przyniosłem pięknego kaseciaka i nagrałem mu jego
ukochane utwory na kasetę. Cieszył się ogromnie: tu coś się
kręci, tam trzeba przewinąć, tu można włożyć. Pliki tego nie
dają. Staram się go nauczyć namacalnego kontaktu z muzyką. Ta
namacalność to wielki atut winylu, kasety i nawet płyty CD, którą
wciąż uważam za nowość.
Jesteście
najbardziej znaną na rynku firmą zajmującą się naprawą i
sprzedażą starego sprzętu audio. Macie jednak spory „elektorat
negatywny”. Wielu audiofilów szukając w sieci serwisu dla swojego
sprzętu zaznacza, że „tylko nie NOMOS”. Skąd to się bierze?
Popatrzymy
na to ilościowo. Robimy ponad 200 napraw miesięcznie, czyli około
2400 rocznie. Niezadowolonych jest 1 czy 2 proc. klientów, każdy z
nich powie o swojej krzywdzie 10 innym, a zadowolony albo w ogóle
nie powie, albo powie jednej osobie. Gdyby proporcje się odwróciły,
to negatywne opinie ludzi, którym się nie dogodzi zniknęłyby.
Niestety, tak nie jest i ci, którzy w jakiś sposób czują się
pokrzywdzeni będą trąbić o tym na każdym forum.
Jakieś
przykłady?
Proszę
bardzo. Człowiek żali się na jednym z for, że został przez nas
oszukany, bo wymieniliśmy mu pasek na używany. Wyjmuję więc kartę
serwisową, czytam i nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać.
Gramofon jest direct drive. Piszę więc do człowieka, że w tym
gramofonie nie ma paska, więc nie mogłem go wymienić i czy on
rozumie, że się ośmiesza? Nie rozumie, dalej pisze bzdury.
To
dość kuriozalny przykład. Coś bardziej typowego?
Jednemu
z klientów naprawialiśmy tuner Onkyo, była to wersja europejska,
do której nie ma dostępnego schematu. Klient twierdzi, że jest,
ale nie rozumie, że schemat dotyczy wersji amerykańskiej. Tunery
minimalnie różnią się i procedura kalibracji poszczególnych
sekcji jest inna. I ja, nie znając procedury, nie jestem w stanie
tego naprawić. Człowiek, nie rozumiejąc tego kłóci się z nami,
że wprowadzamy go w błąd i nie chcemy mu naprawić tunera, a
tymczasem dokumentacja jest w internecie.
Zawsze
wina jest po stronie klienta? Nie popełniacie błędów?
Popełniamy
i trzeba umieć się do tego przyznać. Zdarza się, że któryś z
naszych techników nie dokręcił śrubki, coś spadło, było źle
zabezpieczone albo źle naprawione. Staramy się wtedy rozwiązać
problem polubownie i na przykład dajemy 50 proc. zniżki w sklepie.
Wtedy już nie patrzę na to, że dokładam do interesu, ale mówię:
„Sprzętu nie udało się naprawić, bo kolega przez przypadek
zepsuł procesor, zrobił zwarcie... cóż, zdarza się, to jest
tylko człowiek, a nie robot. Nie mogę panu ani odkupić ani
wymienić tego procesora, sprzęt musimy zezłomować, proszę sobie
znaleźć na półkach, co pan chce”. Często ludzie są wtedy
bardziej zadowoleni, bo dostają lepsze urządzenie od tego, które
mieli dotąd. Z takich sytuacji staram się wybrnąć najlepiej jak
potrafię, ale do tego trzeba chęci dwóch stron. Zdarza się i tak,
że klient jest niezadowolony, ale nam o tym nie powie, za to opisze
całą sytuację internecie. I co ja mogę wtedy zrobić?
Wasi
serwisanci mają specjalizacje czy każdy musi znać się na
wszystkim?
Mają
specjalizacje. Jedni zajmują się gramofonami, inni elektroniką.
Mamy w zespole serwisowym osobę zajmującą się końcówkami mocy i
wzmacniaczami, ktoś inny odpowiedzialny jest za naprawy tunerów i
amplitunerów. Oczywiście cały czas się ze sobą komunikują, ale
jeżeli ktoś woli naprawiać konkretny rodzaj urządzeń, to je
dostaje. Wyobraź sobie, że najtrudniej jest naprawić CD – są
niesłychanie wredne. Dlaczego? Bo dzisiaj go naprawisz, gra, a jutro
– trup. I nie masz bladego pojęcia, co się dzieje.
Opowiedz
o jakimś „wrednym” odtwarzaczu.
Proszę
bardzo. Klient odbiera od nas przepięknie odrestaurowany, sprawny
odtwarzacz Braun CD2 z czytnikiem IR i niemal natychmiast dzwoni
mówiąc, że wszystko niby jest ok, ale chwilami „wariuje”.
Przynosi go do nas – gra bez problemu. Zabiera go z powrotem do
domu, znowu dzwoni i mówi: „Nie wiem, o co chodzi, ale on znowu
wariuje”. I na dowód wysyła mi film. Faktycznie, włącza się i
wyłącza, skaczą diody – ki diabeł? Sprzęt jeszcze raz do nas
wraca, stawiamy go na stół, serwisant go rozbiera – wszystko w
porządku, nie ma się do czego przyczepić. I nagle ktoś włącza
żarówkę energooszczędną. I odtwarzacz wariuje! Co się stało?
Niektóre odtwarzacze Revox i Braun „głupieją” od diod i
żarówek energooszczędnych. Wysyłany przez nie sygnał czytnik IR
odbiera jako komendy, ale ich nie rozumie. Po prostu, kiedy je
konstruowano, nikomu nie przyszło do głowy, że kiedyś będziemy
korzystać z oświetlenia LED i żarówek energooszczędnych.
Rozwiązaniem okazało się zaklejenie czytnika IR.
Jakie
są najbardziej typowe naprawy?
Te,
które wynikają nieumiejętnego użytkowania – takie naprawy to 90
proc naszych interwencji. Przykładowo jeden z klientów „załatwił”
sobie nowiutkiego Accuphase'a zmieniając kable głośnikowe na
włączonym wzmacniaczu. I zrobił z niego spawarkę. To nie są
żarty, bo koszt naprawy to 1000-1500 zł. Albo ktoś znajduje na
strychu gramofon, który wygląda jak nowy. Nie pomyśli o tym, że
po 20 latach leżakowania wszystkie smary są suche, gumy sparciałe,
a wnętrze brudne. I podłącza do prądu. Efekt? Po dwóch godzinach
mechanizm się zaciera i sprzęt przestaje działać. Gdyby zaś
gramofon trafił do nas przed podłączeniem to my rozłożylibyśmy
go na części, wyczyścili, położyli nowe smary i uratowali
urządzenie. Kosztowałoby to 1/3 tego, co późniejsza naprawa.
Kolejną grupą są osoby kupujące sprzęt w okazyjnych cenach.
Kupowanie „taniej” jest swego rodzaju loterią i oczywiście
można czasami znaleźć coś ciekawego w doskonałym stanie, ale
bardzo często zdarza się, że taki sprzęt trafia do naszego
serwisu, a klient – jeśli jest w stanie do tego się przyznać –
opowiada nam historię tej „okazji”. Namawiamy do kupowania
odnowionych i sprawnych urządzeń, ale klienci i tak wybierają
wariant pozornych oszczędności.
Pytanie,
które często prowokuje spory: przy serwisie wymieniać wszystkie
kondensatory czy tylko te, które nie trzymają parametrów?
To
trudne pytanie. Połowa zainteresowanych jest za, a połowa przeciw.
Gdybyśmy zapytali o to moich techników, to jeden powiedziałby:
„Wymieniać i już”. Ale już drugi zaprotestuje i powie, że
wymieniamy tylko uszkodzone. Sprzęt zaś musi trzymać parametry.
Jeżeli trzyma, to po co coś wymieniać? Idziesz w koszty, ale czy
coś poprawisz? Tego nie wiesz. Prywatnie uważam, że wymieniać
należy tylko te elementy, które są uszkodzone.
Panuje
opinia, że kiedyś sprzęt był bardziej „muzykalny”, dzisiaj
dźwięk jest analityczny, detaliczny, suchy, niemal kliniczny.
Zgodzisz się z tym?
Jeżeli
kupisz za 5 tysięcy sprzęt w sklepie „nie dla idiotów”, to
okazuje się, że muzycznie reprezentuje on sobą mniej więcej tyle,
co u mnie sprzęt za 500zł. Jeżeli ktoś chce za naprawdę
niewielkie pieniądze w stosunku do nowego sprzętu złożyć sobie
super zestaw, to da się to zrobić. I nie będzie mu brakowało
analityczności, szerokości sceny, czy czegokolwiek innego, co się
uważa za zaletę sprzętu współczesnego. To tylko kwestia tego,
ile chce się na to wydać pieniędzy.
Czyli?
Górnej
granicy nie ma, ale żeby złożyć system z najdroższych urządzeń,
jakie posiadamy, trzeba mieć około 100 tysięcy zł. Natomiast na
coś bardzo dobrze grającego wystarczy około 30 tysięcy.
Powrót
do dawnych nośników i dawnego sprzętu to przejściowa moda czy
stały trend?
Przejściowa?
Tak myśleliśmy 10 lat temu, ale to wciąż trwa i rośnie, więc po
tylu latach trudno to nazwać zjawiskiem przejściowym. Nawet
wytwórnie płytowe to widzą, bo tłocznie płyt winylowych działają
ponownie, a to są przecież ogromne inwestycje.
Do
łask wracają kasety magnetofonowe, które jednak są dosyć ułomnym
nośnikiem...
Proponuję
test. Kupić sobie przyzwoity magnetofon, to wydatek kilkuset
złotych, do tego dokupić za grosze nową kasetę, nagrać na nią
swoją playlistę i posłuchać. Gwarantuję, że po jakimś czasie
przekonamy się, że to naprawdę przyjemny dźwięk. Nie ma może
tylu szczegółów, nie jest specjalnie klarowny czy intensywny,
pojawia się też szum – ale czy to jest złe? Wręcz przeciwnie,
dla umysłu taka muzyka jest bardziej znośna, łatwiejsza w
przyswojeniu. Zwróć uwagę, że muzyki praktycznie nigdy nie
słuchamy w sterylnych warunkach: za oknem przejedzie samochód,
sąsiadowi w bloku coś upadnie, cały czas otacza nas szum
informacyjny. Tymczasem kiedy dostajesz sterylny plik i zaczynasz go
słuchać, to okazuje się, że po jakimś czasie cię to męczy. Bo
twój umysł nie jest do tego przystosowany.
W
swoich przepastnych magazynach macie setki, jeżeli nie tysiące
urządzeń, które czekają, żeby je przywrócić światu. Naprawdę
liczycie, że to się kiedyś uda?
Cały
czas coś stamtąd wyciągamy. Ciągle też coś kupujemy, bo to jest
w tym wszystkim najprzyjemniejsze. I to wszystko trafia do magazynu,
z którego na pewno kiedyś wyjdzie. Teraz wyjmujemy stamtąd przede
wszystkim kaseciaki, ponieważ uważam, że tak jak wrócił winyl,
tak wróci i kaseta i to bardzo szybko. Mam wrażenie, że im ludzie
są starsi, tym mniej zależy im na szybkości, a bardziej na
namacalności sprzętu.
Ostatnie
pytanie: kable grają?
Oczywiście,
że grają. I to jest słyszalne. To nie są zmiany rzucające na
kolana, ale jest to zmiana barwy, która jednemu daje większą
przyjemność, a drugiemu mniejszą. I im lepszy materiał użyty do
wykonania kabla, tym więcej informacji przez niego przechodzi, więc
możesz z systemu wyciągnąć coś więcej. Jest to jednak kwestia
prób i błędów i nie ma czegoś takiego jak okablowanie
uniwersalne. My zawsze prezentujemy klientowi sprzęt na najprostszym
i najtańszym okablowaniu. Dlaczego? Bo kiedy przyjdzie do domu i
podłączy go sobie, to może być tylko lepiej. Inną sprawą jest
to, że przewody są swego rodzaju przyprawą. Jeśli kucharz źle
dobrał składniki to ilość soli niewiele zmieni. I dlatego
przewody warto wymieniać lub kupować na końcu kompletowania
zestawu, a początek tej zabawy czasami warto zacząć od starszych
urządzeń.
Zdjęcia: Lech Spaszewski
Michał
Nowiński
– współwłaściciel sklepów NOMOS Audio Vintage. Od 2008
roku,
wraz ze wspólnikami, prowadzi warszawski sklep, serwis i komis
sprzętu audio vintage. W 2017 roku uruchomiony został drugi sklep
NOMOS w Krakowie. Firma NOMOS Audio Vintage jest obecnie największym
tego typu przedsięwzięciem w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz