„I wrogów
mi potrzeba do szczęścia” - tako rzecze Zaratustra. Jakoż o
dobrego wroga nie jest dzisiaj łatwo zwłaszcza, że jego
najpowszechniejsza obecnie mutacja, zwana hejterem, jest niestety
niskiej jakości albo – mówiąc językiem bardziej „nowoczesnym”,
gorszego sortu. O pożytkach z posiadania wroga nikogo przekonywać
nie trzeba, bo i któż myśli o nas częściej, niż on? Nawet
kochanka nie jest w stanie zagwarantować nam tyle uwagi i
namiętności, bo i ona kiedyś zasypia
– podczas gdy wróg w trakcie bezsennych nocy ofiarowuje nam
wszystkie swoje godziny przemyśliwując sposoby najskuteczniejszego
zranienia nas. Hejter tymczasem poświęca nam tyle uwagi, ile trwa
napisanie w internecie nienawistnego komentarza – po czym przenosi
swoją nienawiść na kolejny obiekt. Doprawdy, nie ma niczego
chwalebnego w posiadaniu hejterów, owszem, jest to wróg, ale
jednorazowego użytku,
co wprawdzie zgadza się z duchem współczesności premiującej
doraźność i brakoróbstwo, ale nie jest on w stanie zaspokoić
ducha wyraźnie wznoszącego się ponad epokę i poszukującego
przeciwności na miarę swoich potrzeb.
O
szczęście posiadania osobistego wroga otarli się Kuba Kwieciński
i Dawid Mycek, para gejów (co ważne), którzy niedawno nagrali
piosenkę „Pokochaj nas w święta”. Nie wiem dokładnie,
dlaczego chcieliby, żeby ich pokochać, a w szczególności w
święta, ale skoro tego pragną, należy to uszanować. Ja na
przykład nie chciałbym, żeby mnie ktoś pokochał, a już w
szczególności w święta, ale ja jestem zgorzkniałym starym
dziadem i to też należy uszanować. Bo w ryja.
Dość
dygresji (dlaczego, pisząc o czymkolwiek i tak zawsze kończę
pisząc o sobie?), przejdźmy do sedna. O chłopakach zrobiło się
właśnie głośno w mediach, na co sobie zasłużyli nie tym, że
nagrali piosenkę, nie tym, że przez trzy miesiące uczyli się
śpiewać i nawet nie wyeksponowaną w pieśni prośbą, żeby ich
pokochać. Zrobiło się o nich głośno, bo są gejami, którzy
nagrali piosenkę z prośbą, żeby ich pokochać. W
heteronormatywnym świecie taka piosenka nagrana przez
heteronormatywną (co to w ogóle za słowo?) parę przeszłaby bez
echa zwłaszcza, że stylistycznie to połączenie disco polo z
„White Christmas”, co raczej nie budzi entuzjazmu. Geje jednak
wciąż są w tym wspaniałym, będącym oazą normalności kraju,
czymś na granicy skandalu i bluźnierstwa i dlatego zwyczajna,
budząca ciepłe skojarzenia piosenka okazała się ekscesem i
„promocją homoseksualizmu”, w dodatku nachalną.
Swoją
drogą (znowu dygresja) „promocja homoseksualizmu” to wyrażenie
tak wyświechtane, że już nawet jego najbardziej zagorzali
zwolennicy używają go bez cienia refleksji – podobnie jak jego
najbardziej zagorzali odbiorcy przyswajają go sobie w sposób równie
bezrefleksyjny. Ja nie rozumiem, co do ciebie mówię, ty nie
rozumiesz, co słyszysz, obaj jednak doskonale się rozumiemy. Oto
współczesna, cudowna sztuka komunikacji.
Piosenka
doczekała się recenzji we „Frondzie”, która to redakcja
przegapiła ważny dla siebie moment żeby stać
się ważnym wrogiem chłopaków. Niestety, nie raczyła się oburzyć na
piosenkę wystarczająco mocno, choć początek recenzji jest
obiecujący. Zaskoczenia nie ma, wartość artystyczna i przesłanie
piosenki zostały tam uznane za nieistotne.
„Całość
nagrania epatuje zresztą homoseksualną erotyką, co na tle
wszechobecnej symboliki świątecznej musi budzić zgorszenie. Nie
mówiąc o tym, że w filmie występują dzieci (nota bene,
czarnoskóre – niech będzie kolorowe). A gejowska indoktrynacja
dzieci powinna być zakazana – czytamy tam.
W
istocie, widok gejów ubierających choinkę albo wręczających
sobie prezenty jest erotyczny do granic, choć nie, oni się jeszcze
przytulają a nawet – o zgrozo – całują, czego normalni ludzie
nigdy nie robią. Równie gorszące są sceny pokazujące dzieci
cieszące się ze świąt i brykające wesoło w pobliżu choinki –
indoktrynacja jak nic.
Po
diagnozie przychodzi pora na ocenę, a ta jest upokarzająca dla Kuby
i Dawida. Tych słów przeoczyć nie wolno, są bowiem także
przykrą diagnozą starzejącego się świata nie potrafiącego
zdecydować, czy bardziej pociąga go dekadentyzm czy degrengolada.
Czy geje
sprofanowali więc święta Bożego Narodzenia? Raczej nie. Ich klip
jest po prostu wyrazem żałosnego upadku zachodniej cywilizacji
opętanej przez liberalną apostazję. Przecież ludzie
zaprezentowani na nagraniu nie świętują narodzenia Zbawiciela.
Obchodzą jakieś enigmatyczne święto ,,ciepła'' i ,,miłości''.
Że mają choinkę? Nikt nie broni. To nie jest jakieś ,,święte
drzewko'', więc i pod nim można celebrować zboczenia seksualne. Na
zdrowie lewactwu to i tak nie wyjdzie, bo nie może. Liberalna zaraza
jest tak samo bezpłodna, jak gejowska ,,miłość''. Nigdy nie
stworzy niczego.
Nie można
przejść obojętnie obok brawury z jaką anonimowy redaktor Frondy
ścina kwiat nie tylko polskiej, ale i zagranicznej bohemy
artystycznej, o której sama Krystyna Pawłowicz powiedziała, że
jest zdominowana przez lewicę. Trafne spostrzeżenie, choć szkoda,
że w ślad za nim nie poszła refleksja, dlaczego ludzie wrażliwi
na innego, empatyczni, szanujący cudzą odmienność i pozwalający
każdemu żyć według własnych zasad, mają głównie lewicowe
poglądy. Dość powiedzieć, że według anonimowego redaktora
Frondy takie podejście jest „bezpłodne” i „nigdy nie stworzy
niczego”. Skoro anonimowy redaktor Frondy tak pisze, to zapewne tak
jest, najwybitniejsi przedstawiciele filmu, malarstwa, poezji,
teatru, muzyki i wielu innych dziedzin sztuki muszą pogodzić się z
tym, że tworząc nie tworzą i płodząc nie płodzą. Chyba, że
zmienią poglądy.
Jakoż
dezynwoltura z jaką anonimowy redaktor Frondy rozprawia się z
„lewactwem”, a w szczególności z ludźmi, którzy się kochają,
nie powinna nas przesadnie martwić, jednak lekceważenie, jakie
okazano chłopakom jest już interesujące. W tekście zabrakło
typowego dla tego serwisu „świętego oburzenia” – zamiast
niego wyrafinowana pogarda: ta piosenka to jest nic, nic z tego nie
będzie, przeminie i wkrótce o niej zapomnimy, jak i o całym
lewactwie. Redakcja miała świetną okazję, żeby Kubę i Dawida
podnieść do rangi swoich wrogów, ale nie raczyła
tego zrobić; uznała ich za wartych wzmianki, ale nic ponadto: cóż
za afront!
Takie
czasy, że ci, którzy mogliby nas nienawidzić, mają co innego do
roboty, a ci, którzy nienawidzą nas naprawdę, to najczęściej
hejterzy, zbyt prymitywni, żeby pokazać ich znajomym. Prawdziwych
wrogów dzisiaj już nie ma, co w pękniętej na pół Polsce może
wydawać się twierdzeniem tyleż kuriozalnym, co heretyckim, ale do
obronienia. Dlatego życzę Kubie i Dawidowi, oczywiście poza
miłością, żeby w końcu udało im się wypracować wysokiej
jakości wrogów, których nie będzie wstyd przedstawić krewnym i
przyjaciołom.
Poniżej
jeszcze jeden dowód, jak trudno w dzisiejszych czasach o wroga z
klasą, choć uczciwie należy przyznać, że „Dziennik narodowy” postarał się stanąć na wysokości zadania. Recenzja, jaką tam pomieszczono,
imponuje wyrafinowaniem i głębią interpretacji:
Słowa
piosenki to po prostu kolejna, nachalna propaganda środowiska
homoseksualnego. Wymierzona jest, jak to często bywa, w chrześcijan.
Tutaj
przynajmniej autor (niestety, również anonimowy) wykazał się
solidnym rzemiosłem dziennikarskim i na dowód swoich słów
przytoczył konkretne wersy. To i my je przytoczmy, żebyśmy nie
dyskutowali po próżnicy, ale na przykładzie zobaczyli, jakimi
słowami Kuba i Dawid walczą z chrześcijanami:
Pokochaj nas
w święta,
to właśnie
ten czas,
gdy miłość
zwycięża
nienawiść
i strach.
Pokochaj nas
w święta niech magia tych dni
otworzy
szeroko do serc waszych drzwi.
Niech śniegi
pokryją nienawiść,
niech mrozy
skują w lodzie złość
znajdźmy w
sobie coś dobrego
by
powiedzieć: mamy już dość!
Trudno chyba
znaleźć chrześcijanina, który nie poczułby się urażony tymi
słowami. Gdyby zaś któryś chciał zgłosić sprawę do
prokuratury o obrazę uczuć religijnych, i podeprzeć to zacytowanymi
słowami, nikt nie miałby mu tego za złe. Każdy sąd, zwłaszcza
po ostatniej reformie, wydałby wyrok skazujący i chłopaki nie
tylko najbliższe, ale także kilka kolejnych świąt, spędziliby w
ciupie. Na co w zupełności zasługują, bo cóż to za pomysł,
żeby kochać gejów? Samo upominanie się przez nich o odrobinę
empatii jest uwłaczające dla Polaka-katolika, który przykazanie
miłości bliźniego swego nauczył się interpretować w sposób
równie wyrafinowany, że sam Chrystus, chcąc je zrozumieć,
musiałby się zapisać na korepetycje. Najlepiej do polskiego
internetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz