Z modą mamy
do czynienia wtedy, kiedy wszyscy noszą to samo, ale nikt nie wie,
dlaczego. Paradoksalnie, nie czyni to jednak z mody zjawiska
tajemniczego i domagającego się wyrafinowanych interpretacji.
Owszem, jeżeli ktoś się uprze, znajdzie tu znakomite pole do
hermeneutycznych harców, niemniej ich efekty i tak znajdą się poza
horyzontem zainteresowań tych, których dotyczą najbardziej.
Przeciętny człowiek, jeżeli chce założyć buty, dżinsy, albo
koszulkę z nadrukiem nie potrzebuje do tego uczonej podbudowy,
zadowoli się świadomością, że ten konkretny fason lub nadruk
pokazała na Instagramie Jessica Mercedes czy inna Maffashion, a w
dodatku jest dostępny w sieciówce za wcale przyzwoite pieniądze.
Interesuje go moda, a nie teoria mody.
To prawda,
znajomość kodu ubioru bywa niezbędna i niekiedy ratuje nam pracę,
życie towarzyskie oraz honor, ale najczęściej dotyczy to sytuacji,
co do których panuje po wielokroć przedyskutowany i bezpieczny
konsensus. Nikt nie pójdzie na rozmowę o pracę w niestety modnych
obecnie dziurawych i postrzępionych spodniach, bo takiego
niechlujstwa nie daruje nawet najbardziej wyrozumiały pracodawca, a
przecież nie chcemy popełnić zawodowego samobójstwa. Na ślub,
zwłaszcza własny, nie wybierzemy się w sandałach i krótkich
spodenkach, choć skądinąd wiadomo, że niektóre środowiska
tolerują dresy. Podobnie, jeżeli nie chcemy narazić się na
śmieszność i zasłużyć na niezbyt seksowne miano ekscentryka,
nie przyjdziemy w smokingu na pierwszą randkę w pubie.
Wszyscy,
którzy lekceważą rzeczony kod, albo wydaje im się, że jego
podstawowa znajomość pozwoli im opędzić większość, a może i
wszystkie potrzeby związane z dopasowaniem ubioru do okoliczności,
powinni zapoznać się z tekstem Heleny Łygas pod stygmatyzującym
tytułem „T-shirt jako emblemat niedojrzałości”. Kobiety,
jeżeli dotąd same do tego nie doszły, dowiedzą się z niego, że
z mężczyzną w koszulce z nadrukiem nie warto się umawiać na
randkę, o ile nie chcą być mentalnie cofnięte do liceum. Dla
niektórych mężczyzn być może ciosem będzie uświadomienie
sobie, że oto właśnie zakwestionowana została ich dojrzałość,
a oni sami w oczach swoich dojrzałych rówieśnic zostali
zdegradowani do poziomu dopiero co wchodzących w świadome życie
nastolatków.
Niezależnie
od printu, który nosisz, zasada jest jedna – jeśli ukończyłeś
jakiś czas temu studia, nie podróżujesz akurat po Bałkanach, ani
nie jesteś programistą-metalem, czas powoli zacząć myśleć o
reorganizacji szafy. Koszulki z olbrzymim logiem znanej marki, czy po
prostu ze „śmieszną” grafiką powinny płynnie przejść z
kategorii „ubrania wyjściowe” do kategorii „do spania” lub
bez cackania się – „do podłogi”. To znaczy powinny, o ile w
najbliższych latach masz zamiar dostać awans, chciałbyś, żeby
ludzie przestali zwracać się do ciebie „Krzysiu” lub masz już
dość randek z 19-latkami mającymi problemy z facetką od fizyki –
pisze Łygas.
Podsumowując:
każdy, kto chce wejść w dorosłe życie i być traktowany jak
dorosły, musi rozstać się z ulubionymi koszulkami i zacząć
hołdować bardziej adekwatnej do swojego wieku garderobie. Jeżeli
szukamy uzasadnienia dla tej zdroworozsądkowej i na pierwszy rzut
oka słusznej tezy, Łygas zdanie dalej służy odpowiedzią:
Niewinnych
polskich chłopców wprost w bawełniane ramiona wstrętnych
T-shirtów popycha nie kto inny, jak społeczeństwo.
Pociągnijmy
to dalej: co, czy też raczej kto, każe nam w określonym wieku
wymienić zawartość swojej szafy, a może nawet i głowy, na coś
radykalnie innego, może nawet niezbyt nam odpowiadającego? Czy nie
jest to przypadkiem to samo społeczeństwo? Innymi słowy, jeżeli
społeczeństwo decyduje, że czas dorosnąć, to i ono decyduje o
tym, jakimi emblematami będziemy potem manifestowali swoją
dorosłość.
A
skoro tak, to czy nie czas w końcu zakwestionować supremację
społeczeństwa i uznać, że jest z nim jak z modą: wymusza
określone zachowania, wszyscy się do nich stosujemy, ale nikt nie
pyta dlaczego?
Nie
pyta o to także Łygas, bezrefleksyjnie przyjmując, że umowa
społeczna jest dobrodziejstwem nadrzędnym, z którym nie warto
dyskutować. Odejdźmy jednak na chwilę od sądzenia książki
po okładce czy mężczyzny po koszulce i zastanówmy się, dlaczego
koszulka z nadrukiem jest zła. – Bo nadruk infantylny? Nie każdy,
niektóre mają przesłanie. – Bo tylko dzieci noszą koszulki z
nadrukiem? Wojciech Mann, mężczyzna mądry i 69-letni, który do
pracy przychodzi w kolorowych koszulkach, byłby zapewne srodze
zdziwiony. – Bo tak? To już lepiej, z tym argumentem trudno
dyskutować, przyjęty dekretem zaświadcza o niedojrzałości
każdego mężczyzny po trzydziestce, jeżeli tylko ośmieli się
założyć koszulkę z nadrukiem Metalliki albo z odstraszającym pod
każdym względem napisem: Nie dotykać, jestem już zajęty.
Wszystkie te
argumenty sprowadzają się w gruncie rzeczy do jednego: noszenie
koszulki z nadrukiem oznacza, że bez względu na „datę
produkcji”, wciąż tkwi w nas dziecko. Właściwie to w czasach,
kiedy socjologowie ubolewają, że dojrzewamy coraz później, a próg
metrykalny znajduje się aktualnie w okolicach czterdziestki (wtedy
decydujemy się wyprowadzić od rodziców), nie powinno być to
żadnym skandalem. Spójrzmy jednak na to z innej, nieskończenie
mniej trywialnej perspektywy. Ocalenie w sobie dziecka, czyli sui
generis niewinności (Freud
pierwszy by się z tym nie zgodził: Pozwólcie tym potworkom przyjść
do mnie), to jeden z podstawowych warunków, żeby nasza dojrzałość
miała odpowiednią głębię. Dziecko to my z przeszłości, a
odżegnywanie się od przeszłości jest równie mądre, co wróżenie
z wosku czy ocenianie człowieka po szacie, w tym przypadku po
koszulce.
Nie
ma doprawdy niczego złego w tym, że pomimo piwnego brzucha i
pierwszych oznak siwizny w naszym wnętrzu baraszkuje ciekawy świata
i dziwiący się wszystkiemu dzieciak. Nieżyjący już filozof,
Cezary Wodziński, wszedł kiedyś do jednej z kawiarni w Kazimierzu
Dolnym i zdumiał się na widok zamkniętej w lokalu fontanny. –
Jakże to tak? Fontanna w kawiarni? Nie mogło się pomieścić w
jego profesorskiej głowie, że ludzie wymyślają takie rzeczy, a
przede wszystkim, że nikogo one nie dziwią. Nic dziwnego, dorośli
się nie dziwią, oni wiedzą.
Bądźmy
jednak precyzyjni i odróżnijmy bycie dzieckiem od bycia dziecinnym
– jeżeli mamy więcej, niż kilkanaście lat i aspirujemy do
pełnoprawnego uczestnictwa w dorosłym świecie, to dziecinności, i
związanego z nią infantylizmu, usprawiedliwić niepodobna. Łygas
jednak nie dokonuje tego subtelnego rozróżnienia i jedno i drugie
wrzuca do tego samego worka, pardon, koszulki.
Facet w
koszulce z nadrukiem to dla lwiej części kobiet chłopiec.
Nad tym
zdaniem zastanowiłem się dłużej. Nie zostało to wprost
powiedziane, ale myślę, że Łygas pierwsza się zgodzi, że dla
drugiego faceta niekoniecznie. A dla „lwiej części kobiet”
owszem. Dlaczego? Co takiego dzieje się z kobietą, że kiedy widzi
mężczyznę w koszulce z nadrukiem, traci nagle całą swoją
wnikliwość, empatię i zdolność wychodzenia ponad naskórkową
obserwację i koncentruje się na tym, co dane tuż przed oczami? Być
może znamy różne kobiety, a może Łygas sądzi po sobie, niemniej
lwia część moich przyjaciółek i żeńskich znajomych nigdy nie
pozwoliłaby sobie, żeby dojrzałość mężczyzny sądzić w sposób
równie powierzchowny. Prawda, że jest to takie... niedojrzałe?
Moje pytanie
jest retoryczne, ale Łygas zaraz potem uzasadnia swoją tezę przez
odwołanie do schematu. Cóż, jeżeli ma rację, co właśnie
kwestionuję, to wygląda na to, że kobiety mają w tym względzie
dojmującą skłonność do pochopnego szufladkowania.
Podobnie
jak określone wrażenie wywołuje kobieta w niebotycznie wysokich
szpilkach po kilku widocznych operacjach plastycznych, nie mniej
określone wrażenie wywołuje mężczyzna ponad 30-letni w T-shircie
z nadrukiem – pisze.
Porównanie
niezbyt trafne, ponieważ nieumiarkowanie w poprawianiu urody to
patologia naszych czasów, tymczasem noszenie koszulek z nadrukiem
patologiczne na ogół nie jest. Intencja samego porównania wydaje
się jednak dość czytelna: mamy zakodowane w głowie określone
schematy wrażeniowe i jeden z nich dotyczy rzeczonych 30-latków.
Cały tekst Łygas zbudowany jest na odniesieniu do tego schematu i
wydaje się być poniekąd walką z wyimaginowanym wrogiem. Kobiety
bowiem (a jestem, jak każdy prawdziwy mężczyzna, wielkim ich
znawcą) potrafią patrzeć głęboko i wychodzić poza dane naoczne.
Mężczyzna w koszulce z nadrukiem może, ale nie musi być
infantylny, a kobiety mają swoje sposoby, żeby dotrzeć do jego
wnętrza, żeby zdjąć mu koszulkę. Najgłówniejszy mój
zarzut jest jednak taki, że Łygas, ze swadą tłumacząca na różne
sposoby, że noszenie przez 30-latka koszulek z nadrukami oznacza
niedojrzałość, ani jednym zdaniem nie zająknęła się, dlaczego.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNadruk jest już tak rozpowszechniony, że na dobrą sprawę sami możemy sobie robić koszulki. Gdy chcemy wykonać chociażby grawer na trofeach czy dyplomach https://www.maxsc.com.pl/grawer/trofea-dyplomy to w takim przypadku trzeba posiąść odpowiednią wiedzę.
OdpowiedzUsuńJeśli interesują was na prawdę dobrej jakości materiały z nadrukiem, polecam wam zajrzeć tutaj https://ctnbee.com/pl/druk-na-dzianinach. Firma specjalizuje się w wykonywaniu takich produktów i sądzę, że na pewno będziecie z ich jakości zadowoleni
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to właśnie różnego rodzaju nadruki są bardzo ciekawą opcją i wiem doskonale, że na takich kwestiach warto jest się skupiać. W każdym razie chcę wam polecić znakomite ołówki reklamowe https://mediadesign.pl/kredki-i-olowki-reklamowe i są one zdecydowanie bardzo dobrym wyborem.
OdpowiedzUsuń