W
potocznej świadomości audiofil to ktoś, kto wymienia półmetrowy
kawałek kabla za trzydzieści tysięcy na półmetrowy kawałek
kabla za czterdzieści tysięcy i twierdzi, że słyszy różnicę.
Prawda jest taka, że nie słyszy, ale za nic w świecie się do tego
nie przyzna. Wróć, różnica jest, ale on jej nie słyszy. Jeszcze
inaczej: różnicy nie ma, ale on słyszy ją doskonale. Ok,
zapomnijmy. Najprawdziwsza prawda jest taka, że nie mam pojęcia,
kim jest audiofil poza tym, że – etymologiczne – to ktoś, kto
kocha dźwięki, ale nie każde, tylko te dobrej jakości.
Blisko
pięćdziesięciu chłopa i cztery kobiety zjechały w piątek do
Hotelu Magnat w Jacentowie koło Ostrowca Świętokrzyskiego na Drugi
Audio Vintage Poland Meeting. Spotkanie odbyło się z inicjatywy
Piotra Walendowskiego, założyciela grupy na Facebooku, której
nazwę chyba tylko on potrafi zapamiętać: Audio Vintage-Hi-Fi-High
End-DIY-Tube-Amplifiers-Speakers. Słuchaliśmy muzyki, sprzętu i
siebie nawzajem (w dowolnej kolejności) aż do niedzieli.
Ze
względu na brak umiejętności bilokacji nie byłem w stanie
uczestniczyć we wszystkich atrakcjach zlotu, więc moja relacja siłą
rzeczy będzie szczątkowa i – mam nadzieję – pozostawi pewien
niedosyt, który być może ktoś jeszcze zdecyduje się zaspokoić.
Sal do dyspozycji audiofilów było cztery. Sala Audio Vintage, gdzie utworzono wystawę sprzętu vintage; sala Haiku Audio – tu prezentowała swoje wzmacniacze krakowska manufaktura Haiku Audio, których słuchaliśmy na kolumnach naszego sponsora, firmy Tonsil; sala vintage, w której firma Nomos ustawiła dwa kompletne zestawy audio sprzed lat (wielu) oraz sala cyfrowa z najnowszymi odtwarzaczami strumieniowymi firmy o wytwornej nazwie Cocktail Audio.
Największy
ruch panował na ogół w sali Audio Vintage. Czegoż tam nie
było! Jeden z kolegów przywiózł swoją (największą w Polsce)
kolekcję wertykalnych odtwarzaczy CD. Czy całą, o to już nie
zapytałem, ale i tak wyglądała pysznie. Była też wspaniała
kolekcja wzmacniaczy i tunerów Kenwooda z lat siedemdziesiątych,
gdzie i ja dołożyłem swoją cegiełkę w postaci niniejszej
integry. Tak prezentował się mój Ken z niestety nie moją, pardon,
nie jego, Barbie.
A
jak brzmiały Altusy jednego ze sponsorów imprezy, firmy Tonsil? Źle
zadałem pytanie: jak brzmiały Altusy sponsora, który na wieczorek
zapoznawczy ufundował alkohol? Genialnie.
Między
innymi na tych Altusach mogliśmy posłuchać brzmienia wzmacniacza
skonstruowanego przez Jakuba Mizerę. Kontrowersyjny konstruktor,
zamiast jak normalny człowiek zbudować wzmacniacz oparty o lampy
lub tranzystory, w torze umieścił zwykłe żarówki. Żarówkowiec
zagrał nadspodziewanie dobrze i coś mi się wydaje, że – tak jak
mówimy o „grających kablach” – już niedługo mówić się
będzie o grających żarówkach. Zapytałem Kubę o plany na
przyszłość i w tajemnicy mogę zdradzić, że jego następnym
projektem będzie wzmacniacz na świeczki. Najmocniejsza wersja
będzie pracowała na gromnicach.
Alkohol przygotowany przez sponsora spełnił swój dydaktyczny charakter i umożliwił przekształcenie
wieczorku zapoznawczego w warsztaty w podgrupach. Te odbywały się
na ogół w pokojach hotelowych i trwały do białego rana.
Merytoryczne szczegóły pozwolę sobie przemilczeć, dość
powiedzieć, że miałem szalone powodzenie u dziewczyn (Aniu, to nie
jest tak, jak myślisz).
Dzień
drugi zaczął się grubo po śniadaniu, które obsługa hotelowa z
jakiegoś powodu postanowiła podać o zwykłej porze, zamiast w
okolicach obiadu. Niektórzy ponoć wstali specjalnie na śniadanie,
po czym, wyczerpani spełnieniem obowiązku wobec żołądka, znowu
położyli się spać. Ja wstałem przed jedenastą, a skoro wszyscy
twardo spali,wybrałem się na samotny spacer. W znalezionym po
drodze zajeździe zjadłem pyszny żurek i wyruszyłem na eksplorację
Jacentowa. Minąłem boisko, przystanek PKS-u i sklep, ale nic sobie
nie pomyślałem. Kiedy przechodziłem koło pola buraków cukrowych
pomyślałem sobie, że ostatni raz takie buraki widziałem dobre
trzydzieści lat temu. Kiedy mijałem szkołę i bieżnię na boisku
szkolnym pomyślałem sobie, że ostatni raz na takiej bieżni
biegałem dobre trzydzieści lat temu. Kiedy mijałem remizę
strażacką... nic sobie nie pomyślałem, bo zmęczyłem się
myśleniem. Zresztą, czas było wracać.
Jakoż
w sali zarządzanej przez firmę Nomos trafiłem na test vibrapodów:
takich podkładek pod sprzęt, żeby wyeliminować drgania. Podkładki
wylądowały pod gramofonem, a my badaliśmy na słuch, czy słyszymy
różnicę. Zapewne każdy z nas chciał ją usłyszeć, ale test
zakończył się rozczarowaniem: muzyka podawana z gramofonu
stojącego o własnych siłach na stoliku brzmiała równie dobrze,
co podawana z gramofonu wspartego o podkładki. Uczciwie jednak
należy przyznać, że gramofon stał na porządnie stabilizowanym
stoliku, zatem podkładki nie były specjalnie potrzebne. Co innego,
gdyby ktoś miał fantazję słuchać muzyki ze źródła stojącego
na przykład na kanapie, wtedy vibrapody byłyby jak najbardziej
wskazane. Ważna uwaga: szukając ich na allegro piszcie „vibrapody”
zamiast „wibrapody”. Dlaczego? Sami się przekonajcie,
świntuszki.
Sala
Nomosu była świadkiem jeszcze jednego wydarzenia, którego
doniosłość już teraz przeczuwamy, a którego konsekwencje bez
wątpienia zostaną dokładnie opisane w pracy doktorskiej
poświęconej grupie Audio Vintage-Hi-Fi-High
End-DIY-Tube-Amplifiers-Speakers, jeżeli oczywiście kiedykolwiek
taka powstanie. Otóż wśród fantastycznego retro toru audio, ni w
pięć nie w dziesięć znalazł się w pewnym momencie najnowszy
odtwarzacz CD firmy Marantz kosztujący trzydzieści pięć tysięcy
złotych. W ślepym teście porównaliśmy go z liczącym niemal
ćwierć wieku innym modelem Marantza, obecnie do kupienia za niecałe
dwa tysiące. Te cyfry zresztą nie są ważne, liczyło się
brzmienie. I tu – co łatwo można było przewidzieć – wygrał
nowy Marantz. Bezkompromisowa konstrukcja zyskała przychylność
większości słuchaczy. Nie pamiętam już, kto wpadł na iście
diabelski pomysł, żeby brzmienie cedeka za cenę nowego samochodu
małolitrażowego porównać z Foniką za cenę czterech flaszek
wódki, ale jego nazwisko powinno zostać wypalone na honorowym
miejscu tuż za bramą piekła. Ślepy test i słuchamy prostej
konstrukcji wartej obecnie nieco ponad stówę z wyrafinowanym
kombajnem muzycznym za trzydzieści pięć tysięcy złotych. Znowu
wygrywa ultra drogi Marantz, a przynajmniej tak się wydaje
większości z nas. „Łukasz, wciśnij pauzę w Fonice –
zaordynował Piotr Walendowski, kiedy niemal każdy z nas tkwił w
przekonaniu, że właśnie słuchamy Marantza. Łukasz zastopował
Fonikę i... zapadła cisza. Na jakieś pół sekundy, bo potem
wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem, który jeszcze długo
niósł się po okolicy. Niepozorna Fonika wsunęła się w miejsce
Marantza i przekonała nas, że zachwycamy się brzmieniem
nowoczesnego odtwarzacza. Jak to się stało, że niemal jednogłośnie
uznaliśmy wyższość taniutkiego i leciwego odtwarzacza nad wartą
majątek hi-endową maszyną? Tego nie wiem, ale bądźmy szczerzy:
zdanie czterdziestu rozluźnionych facetów, niektórych nawet podpitych, nie może być miarodajne.
A nie, przepraszam, może. Właśnie sprawdziłem, ceny Fonik na
allegro gwałtownie podskoczyły.
Skołatane
ślepym testem nerwy leczyłem w najbardziej kulturalnej sali, sali
Haiku Audio. Maestro Wiktor Krzak osobiście celebrował odsłuch,
więc doznania były tyleż wyrafinowane, co zwalające z nóg,
niczym siwucha na wiejskiej zabawie. Zwłaszcza zwalało z nóg
brzmienie pewnych szerokopasmowych kolumn DIY autorstwa Tomasza
Rondio, bezwstydnie odsłaniających swoje wdzięki w parze z jednym
z kilku lampowych wzmacniaczy made by Haiku Audio. Pomimo swojej
szczupłości prezentowały niezwykle szeroką scenę i ubóstwo
basów rekompensowały z nawiązką detalicznością i
bezpośredniością podania dźwięku. Słowo daję, niemal czuło
się obecność trąbki Milesa Davisa w pokoju, jego oddech, a także
– dlaczego nie – zapach jego wody kolońskiej. Najbardziej
zachwycony nimi był Rafał, jego ocierająca się o orgazm ekstaza
była gotowa zaprowadzić go do bankomatu, na szczęście na miejscu
było wystarczająco dużo alkoholu, żeby ustalił na nowo swoje
priorytety i po prostu napił się wódki. Nie wiem, czy następnego
dnia rano zrewidował swoje wieczorne uniesienia, bo wstyd przyznać,
nie zapytałem.
Aniśmy
się obejrzeli, a nastąpił ostatni, trzeci dzień zlotu. Wtedy
przypomniałem sobie, że ani razu nie zajrzałem do sali cyfrowej.
Czem prędzej naprawiłem to karygodne zaniedbanie i nie pożałowałem.
Sprzęt marki Cocktail Audio (z której nazwy niektórzy lekko sobie
dworowali) oferował fantastyczne warunki odsłuchowe. Muzyka z
Tidala (co to w ogóle jest?) brzmiała soczyście, jędrnie i była
niczym arbuz w który wgryzamy się głęboko bez troski o umorusaną
buzię. Zażyczyłem sobie najnowszą Metallicę i moje życzenie
zostało spełnione, więc mogłem porównać brzmienie drogich
klocków z moim domowym audio. Cóż, tu nie było powtórki z testu
Marantza, mój sprzęt sromotnie przegrał. Może powinienem kupić
sobie zabytkową Fonikę? Byłaby to niegłupia myśl, ale z powodów
opisanych powyżej obecnie stać mnie najwyżej na nowego Marantza.
Po
obiedzie nastąpiło uroczyste rozwiązanie konkursu. Liczba nagród
niemal przewyższała liczbę uczestników, więc przy odrobinie
szczęścia można było wygrać parę kolumn Altus 300 albo płytę
kompaktową znanego i lubianego zespołu Akcent. I wtedy
zorientowałem się, że na ostatnie, kluczowe pytanie,
odpowiedziałem źle. Sromota byłaby ogromna, gdyby została
wylosowana moja kartka, a tam zła odpowiedź. Byłem tedy zapewne
jedyną osobą na sali, która marzyła, żeby jej kartka nie została
wylosowana. Uff, udało się. Przy takiej liczbie nagród to nie lada
wyczyn i Jarek Jasiński, który wygrał nagrodę główną, jawi się
przy mnie jako człowiek o przeciętnym szczęściu.
Dobrze
było przyjechać na Audio Vintage Poland Meeting i zamienić byty
internetowe na ludzi z krwi i kości. Dobrze było poznać osobiście
Piotra Walendowskiego, człowieka o wielkim sercu, ogromnej wiedzy i
jeszcze większej pokorze. Jego talent do wzbudzania w innych
entuzjazmu i zarażania ich swoją pasją jest tak duży, że aż
dziwne, że został elektronikiem, zamiast skończyć jako
kaznodzieja. Na szczęście dla nas nie poszedł tą drogą.
Cieszę
się, że poznałem Michała Potockiego. Jego spontaniczność i
poczucie humoru bez problemu zapewniłyby mu miejsce na krajowej
scenie stand upu, co bez wątpienia byłoby z korzyścią dla sceny,
choć niekoniecznie dla Michała.
Z
radością poznałem wreszcie osobiście człowieka o podstępnym
pseudonimie Pumcat Moh (Piotrze, my się jeszcze nieraz policzymy i
to niech wystarczy za komentarz).
Miałem
okazję porozmawiać z Wiktorem Krzakiem z Haiku Audio. Wiktor
imponuje wiedzą i kulturą osobistą, ale gdyby przyszedł do mnie
do sklepu kupić piwo zażądałbym okazania dowodu osobistego.
Uciąłem
też sobie pogawędkę z Maciejem Stempurskim, przy czym okazało
się, że mamy ze sobą więcej wspólnego, niźli zrazu się
wydawało. Recenzja Maćka ze zlotu będzie miała zapewne więcej
sensu od mojej.
Dziękuję
za możliwość uczestniczenia w zlocie. Piotr Walendowski, Michał
Potocki i Mikołaj Bartosz włożyli mnóstwo serca i pracy w to,
żeby wszystko zapiąć na ostatni guzik. Mają przy tym teraz niezły
zgryz, bo rozochoceni zlotowicze już pytają o termin kolejnego
spotkania.
Specjalne
podziękowania dla Viki Piktel, która na zlocie była incog... in
koguto. Vika bezpiecznie zawiozła nas i przywiozła ze zlotu, a
kiedy w drodze powrotnej lekko przysypialiśmy, ona jedna nie raczyła
być senna.
Powtórzę się.... No dobra, to kiedy następne?
OdpowiedzUsuńDobre brzmienie to zawsze ważna sprawa. Nawet jeśli chodzi o taki, że tak to nazwę domowy odbiór. Przy oglądaniu telewizji, słuchaniu koncertów na przykład jest to ważne. Dlatego sama pomyślałam, żeby zdecydować się na zakup wzmacniacza. Takie dobrej jakości i warte kupienia to na https://www.oleole.pl/wzmacniacze.bhtml znalazłam. Można sobie wybrać według potrzeb. Ja jeszcze bym się chciała kogoś poradzić, który konkretnie wybrać.
OdpowiedzUsuń