Zapraszam do lektury wywiadu z Hanką Wójciak - liderką i założycielką Kapeli Hanki Wójciak z którą wydała dwie autorskie płyty: Znachorka (2014) i Zasłona (2017). Jest wokalistką, autorką tekstów i muzyki, dziennikarką. Laureatką m. in. Festiwalu Pamiętajmy o Osieckiej, Studenckiego Festiwalu Piosenki, Festiwalu Twórczości Korowód, Rock & Chanson Festival. Jej głos można usłyszeć m. in. na płytach Jarka Śmietany, Anny Treter, Naked Mind. W Radiu Kraków prowadzi audycję Wieczór Panieński poświęconą piosence literackiej, a w TVP Kraków odcinki specjalne programu Pod Tatrami poświęcone wydarzeniom kulturalnym w Zakopanem.
Rozmawiamy świeżo po premierze na winylu Twojego ostatniego albumu „Zasłona”. Ty też uległaś modzie na czarne płyty?
Lubię ciuchy retro, zabytkowe samochody, czarne płyty. W domu bardzo często słuchamy muzyki z płyt winylowych - podarowany przez Muńka Staszczyka gramofon chodzi u nas niemal codziennie. Natomiast wydanie „Zasłony” na płycie winylowej było decyzją Roberta Nowaka, szefa Kompanii Muzycznej LAS z którą się związaliśmy. Bardzo się cieszę z tej decyzji, bo czarna płyta z własnymi piosenkami to było takie moje małe marzenie.
W trakcie premiery ludzie w skupieniu słuchali Twoich piosenek puszczanych z winyla. Zwróciłaś uwagę, że wsłuchiwali się w słowa?
Myślę, że piosenka narzuca zdrową dyscyplinę - w kilku zwrotkach, kilku minutach, trzeba zawrzeć całą historię, zaciekawić, zaintrygować. Mariusz Szczygieł powiedział o pisaniu, że ono powinno rodzić się z olśnienia, że czytelnik na takie olśnienie czeka, liczy na takie zestawienie słów, „które zachwyca jak gesty magika wypuszczającego gołębia z pustego kapelusza”. Jeżeli czasem i mnie się to udaje, to pozostaje się tylko cieszyć. Bardzo sobie cenię spotkania ze słuchaczami, stanowią dla mnie najpiękniejszą część mojej pracy, chociaż bardzo lubię także chwile spędzone samotnie, bo właśnie wtedy najchętniej przychodzą do mnie piosenki.
Teksty piszesz w pierwszej osobie, ale skądinąd wiem, że nie każdy z nich ma charakter biograficzny. Czy odbiorca ma szansę dociec, co jest Hanką, a co jej kreacją literacką?
Lubię ciuchy retro, zabytkowe samochody, czarne płyty. W domu bardzo często słuchamy muzyki z płyt winylowych - podarowany przez Muńka Staszczyka gramofon chodzi u nas niemal codziennie. Natomiast wydanie „Zasłony” na płycie winylowej było decyzją Roberta Nowaka, szefa Kompanii Muzycznej LAS z którą się związaliśmy. Bardzo się cieszę z tej decyzji, bo czarna płyta z własnymi piosenkami to było takie moje małe marzenie.
W trakcie premiery ludzie w skupieniu słuchali Twoich piosenek puszczanych z winyla. Zwróciłaś uwagę, że wsłuchiwali się w słowa?
Myślę, że piosenka narzuca zdrową dyscyplinę - w kilku zwrotkach, kilku minutach, trzeba zawrzeć całą historię, zaciekawić, zaintrygować. Mariusz Szczygieł powiedział o pisaniu, że ono powinno rodzić się z olśnienia, że czytelnik na takie olśnienie czeka, liczy na takie zestawienie słów, „które zachwyca jak gesty magika wypuszczającego gołębia z pustego kapelusza”. Jeżeli czasem i mnie się to udaje, to pozostaje się tylko cieszyć. Bardzo sobie cenię spotkania ze słuchaczami, stanowią dla mnie najpiękniejszą część mojej pracy, chociaż bardzo lubię także chwile spędzone samotnie, bo właśnie wtedy najchętniej przychodzą do mnie piosenki.
Teksty piszesz w pierwszej osobie, ale skądinąd wiem, że nie każdy z nich ma charakter biograficzny. Czy odbiorca ma szansę dociec, co jest Hanką, a co jej kreacją literacką?
A czy to
konieczne? Jaromir Nohavica mówi, że pieśń powinna mieć swoją
tajemnicę i ja się z nim zgadzam. Może powiem tylko tyle, że w
swoich piosenkach staram się nie być jednostronna. Jeśli w
„Matulu” śpiewam, że poszłam w świat „a na świecie nędza”,
to za chwilę dodaję „ojoj mamo, mamo gdybyś wiedziała, jak ja
sama nędzy światu przydałam”. I tak, przyznaję, śpiewam wtedy
o sobie. Niejedno mam za uszami. Uważam natomiast, że nie
powinniśmy odkrywać wszystkiego. Byłam ostatnio na promocji
najnowszego tomiku Ewy Lipskiej, która powiedziała z uśmiechem, że czytelnicy chcący wszystko zrozumieć powinni poszukać innego autora. Ja także lubię zostawiać odbiorcy
przestrzeń do własnych rozmyślań. Frapują mnie znaczenia, które
nadają inni. Nie chodzi tylko o moje piosenki. Czytelnik czyta sobą
– swoim przygotowaniem, kulturą, doświadczeniem, a nawet
nastrojem. Z tą myślą Pani Ewy także się zgadzam. Czasem się
śmieję, że jeżeli ktoś coś w mojej piosence odnalazł, to to
coś tam zapewne jest, nawet jeżeli ja sama o tym nie wiem (śmiech).
Mówisz,
że w twoich tekstach jest sporo tajemnicy, ale one wydają się być
bardzo bezpośrednie. Jak to wytłumaczysz?
Lubię
opowiadać w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Bliska mi Ania
Treter śpiewa w jednym ze swoich utworów: „Zasypiamy błogo
wierząc w złoty mit / Czy zostanie po nas tylko żal i wstyd”.
Uważam, że gdyby zaśpiewała „Czy zostanie po mnie tylko
żal i wstyd” to byłoby to jakoś mocniejsze. W oryginale
odpowiedzialność jakby się rozmywa. Ja tak to odbieram, chociaż
wydaje mi się, że rozumiem zamysł – gorzką refleksję nad
ludzkością. I kiedy tak sobie dumam, to dochodzę do wniosku –
wspaniale, że jest Ania, która pisze po swojemu i Hanka, która o
tym samym zaśpiewa inaczej. Dla wszystkich jest miejsce na tym łez
padołku, opisujemy świat po swojemu i jeżeli tylko się szanujemy,
możemy wykorzystać różnice zdań do rozwoju, namysłu, refleksji.
W książce
Wojciecha Bonowicza „Kapelusz na wodzie. Gawędy o księdzu
Tischnerze” znalazłam rozdział poświęcony gwarze, który
pozwolił mi bardziej zrozumieć siebie. Pozwól, że zacytuję
fragment, który mnie bardzo poruszył: „Za najistotniejszą cechę
gwary Tischner uznał 'sposób doświadczania świata – bez motywu
zniewolenia światem'. Tłumaczył, że w gwarze każde
doświadczenie, nawet najcięższe, najbardziej bolesne, staje się
przedmiotem refleksji tak poprowadzonej, żeby w ostateczności
doszło do wyzwolenia z pęt, jakie owo doświadczenie na człowieka
nakłada”. Myślę... ufam, że ta cecha charakteryzuje moją
twórczość niezależnie od tego czy posługuję się językiem
ogólnym czy gwarą. Ja w ogóle góralszczyznę czuję bardziej
jako energię, radość, głośność, prostolinijność. W Teatrze
STU można obejrzeć spektakl oparty na „Historii filozofii po
góralsku” Tischnera. Marcin Zacharzewski gra w nim postać Młodego
Górala. Kiedy mówi, ja słyszę, że to ceper, ale wcale mi to nie
przeszkadza. On jest tak radosny, tak ucieszny i tak się pięknie
wygłupia, że od razu staje mi przed oczyma pewien Jasiek z Olczy, w
którym kochały się wszystkie dziewczęta, łącznie ze mną. To
był taki właśnie harpagan – głośny, wesoły i nieobliczalny
(śmiech).
Zależność
między językiem a myśleniem jest ogromna. Wittgenstein mówił, że
"granice mojego języka są granicą mojego świata". Ty
natomiast płynnie poruszasz się między dwoma językami, czy de
facto między dwoma światami. Jak się w tym odnajdujesz?
Jakoś
sobie muszę radzić! Według Tischnera gwara to nie taki czy inny sposób wymawiania słów, ale odrębny styl myślenia, inny, oryginalny sposób widzenia i opisywania świata. Znam reguły panujące na Podhalu, cały ten kod zawarty w słowach, spojrzeniach, gestach, powiedzonkach, śpiewkach, żartach. Jednocześnie po naszym domu zawsze kręcili się turyści z całej Polski. Te światy przenikają się u mnie od najmłodszych lat, rozdwojenie jest więc dla mnie czymś naturalnym.
Byłaś
dziewczyną z prowincji, bez zaplecza intelektualnego, która trafiła
do dużego miasta. Trudno było Ci się w nim odnaleźć?
Pamiętajmy,
że Zakopane ma wspaniałą historię. Niegdyś najwięksi twórcy
zajeżdżali, spotykali się, działali, osiadali właśnie tutaj. Po
II połowie XIX wieku Tetmajer, Żeromski, Witkiewicz, Kasprowicz i
wiele innych wybitnych postaci tworzyło klimat tego miasta. Z jednej
strony inteligencja, artyści, z drugiej – górale ze swoją
niezwykle barwną kulturą. Wreszcie coś, co ich fascynowało równie
mocno, chociaż przeżywali i okazywali to w zupełnie inny sposób –
majestat Tatr. To oczywiście skrót, laurka, jedna strona medalu.
Jest wiele rzeczy, które mnie bolą, wkurzają w rodzinnych
stronach. Ale na pewno nie można powiedzieć, że Zakopane to tylko
skomercjalizowane Krupówki, że dziś nic z tamtych wspaniałych
tradycji nie pozostało. Wracając do Twojego pytania – urodziłam
się w rodzinie góralskiej, zorientowanej głównie na
podtrzymywanie rodzimych wartości. W domu mówiło się gwarą,
niemal wszystkie dzieci chodziły do regionalnego zespołu Giewont,
na każdym weselu czy chrzcinach śpiewano i tańczono po góralsku.
Natomiast Kraków przyniósł zupełnie nowe doznania: ciekawe
studia, nowe przyjaźnie, koncerty, spektakle, wystawy.
To tu zaczęłam czytać książki, tutaj poznałam ludzi o zupełnie
innych poglądach i sposobach na życie niż te znane mi z
zakopiańskiej Olczy. Tak więc rosłam w rodzinie góralskiej, a
większość dorosłego życia spędziłam już w Krakowie. Nie
pamiętam, żebym miała problem z zaadoptowaniem się. Czasem tylko
doskwierały mi braki w wiedzy, miałam kompleksy, że nie znam dat i
nazwisk, o których od dawna powinnam coś wiedzieć. Ten dyskomfort
w sumie towarzyszy mi nadal, ale już tak bardzo tego nie przeżywam.
Zawsze byłam ciekawa świata i ludzi. Kraków mnie zachwycił.
W
Krakowie jesteś od ponad 10 lat. Planujesz zostać tam na stałe?
Kraków
jest mi przyjazną przystanią, na razie nie myślę o przeprowadzce.
Natomiast staram się bywać w Zakopanem tak często, jak to możliwe.
Niedawno rozpoczęłam współpracę z TVP Kraków, w której prowadzę
odcinki specjalne programu „Pod Tatrami” poświęcone
zakopiańskim wydarzeniom kulturalnym. Dzięki temu jestem bliżej
swojego rodzinnego miasta i częściej odwiedzam rodziców.
Znajomi
mówią o Tobie: „Energiczna, bezpośrednia, dowodzi na na
scenie, widać, że jest liderką”, „Błyskotliwa kobieta.
Mocna”. Zgodzisz się z tym?
Górale
są energiczni, bezpośredni i głośni. Tak i ja mogę o sobie
powiedzieć. Dobrze się czuję na scenie, niezależnie od tego, czy
występuję jako liderka własnej Kapeli czy członkini innego
projektu. Lubię śpiewać, występować, na scenie czuję się
komfortowo, może stąd taki, a nie inny odbiór mojej osoby. A tak
poza wszystkim uważam, że opinie, które wyrażamy o innych
ludziach bardziej opowiadają o nas samych.
Czujesz
się silną kobietą?
Na
premierze winyla zaśmiałam się, że po 30-tce jest fajnie. Mam
takie właśnie doświadczenie. Relacje z bliskimi jakoś się
poukładały, znalazłam swoją drugą połówkę, żyję z muzyki, mamy wspaniałą publiczność. No i też czytam więcej niż
kiedykolwiek, co dodaje skrzydeł i pewności siebie. Człowiek chyba
nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Twoja
kapela składa się z samych mężczyzn. Trudno jest nimi dowodzić?
To
trudne do okiełznania indywidualności i nawet nie próbuję tego
robić. Każdy z chłopaków ma swój własny świat i coś z tego
świata wnosi do wspólnie tworzonej muzyki. Mam nadzieję, że nigdy
nie poczuli, że im w jakimś wymiarze podcinam skrzydła. To
cholernie zdolne bestie. Możemy się nie zgadzać w wielu kwestiach,
ale jeśli chodzi o muzykę, od lat udaje nam się znaleźć wspólny
język. To dla mnie ważne i cenne.
Nie
brakuje Ci w składzie kobiet?
Mam
drugi zespół, w którym podstawę tworzą mój głos i głos
Susanny Jarej – wspaniałej wokalistki śpiewającej w kilku
słowiańskich językach, m. in. ukraińskim, łemkowskim, słowackim.
Bardzo się wzajemnie cenimy i lubimy, stąd pomysł na nowy projekt.
Od czasu do czasu w mojej Kapeli zastępstwa na skrzypach gra Natalia
Miś, tak więc chyba nie jestem uprzedzona do kobiet (śmiech).
Chociaż pamiętam, że parę lat temu, kiedy od czasu do czasu na
koncertach chórki śpiewały moje koleżanki, to zawsze robiło
się zamieszanie. Ktoś się chichrał, ktoś kogoś podrywał, ktoś
zapomniał wejść w odpowiednim momencie, bo się na kogoś
zapatrzył... Gdzie skupienie, ja się pytam? Chyba bym na dłuższą
metę z taką ferajną nie wytrzymała (śmiech).
Słowo
„kapela” w nazwie Twojego zespołu nasuwa skojarzenia z muzyką
góralską. Czy w przyszłości nazwa
nie będzie dla Ciebie obciążeniem?
Mało
kto wie, ale kiedyś zespół Zakopower nazywał się Kapela
Sebastiana Bułecki. Ja także myślę o zmianie nazwy, mam już
pewien pomysł, a w zasadzie to pomysł moich muzyków, wymyślony
parę lat temu. Nic jednak na razie nie zdradzę. Póki co promujemy
drugą płytę „Zasłona” wydaną pod szyldem Kapeli Hanki
Wójciak.
Zdecydowałabyś
się nagrać płytę zaangażowaną politycznie i społecznie?
Od
jakiegoś czasu więcej czytam, więcej nasłuchuję, staram się
chodzić na spotkania, gdzie dyskutuje się o problemach, które
przynosi dzisiejszy świat. Myślę, że to wszystko na pewno zostawi
jakiś ślad w mojej twórczości. Uważam, że to dobrze, kiedy
artyści orientują się w pozamuzycznych tematach. To może nas
zbliżyć do odbiorców, a już na pewno poszerzy nasze horyzonty.
Ostatnio w internecie trafiłam na wywiad z Pablopavo przeprowadzony
przez Michała Sowińskiego. Wspaniała, mądra rozmowa, którą
przeczytałam jednym tchem. Widać, że Paweł Sołtys interesuje się
historią, dużo czyta, ma swoich ulubionych autorów. Z kolei Michał
zadawał fantastyczne, niesztampowe pytania. Czułam się ubogacona
po lekturze i pomyślałam sobie, że byłoby wspaniale, gdyby ludzie
tak właśnie się czuli, po przeczytaniu wywiadu ze mną (śmiech).
Nie wiem, czy to się udało, ale starałam się, jak mogłam!
Zdjęcia Lech Spaszewski
"Byłaś dziewczyną z prowincji, bez zaplecza intelektualnego, która trafiła do dużego miasta". Gdyby mi ktoś zadał takie pytanie, jako mieszkanka Zakopanego poczuła bym się urażona. Bez zaplecza intelektualnego? Przecież mamy tutaj szkoły jak w całej Polsce, Górale to nie tłumoki, które tylko owce paść umieją
OdpowiedzUsuń