środa, 23 maja 2018

Ale nam Nosowska powiedziała


Jeszcze niedawno nie było żadnych wątpliwości kim jest Katarzyna Nosowska: wrażliwą, uduchowioną artystką śpiewającą ambitne utwory dla oczytanych, inteligentnych odbiorców. Wszystko się zmieniło, kiedy Nosowska - raczej już Kasia, aniżeli Katarzyna (a właściwie Kaśka) - dorwała się do Instagrama. Odkrywszy potęgę błahostki i potencjał tkwiący w płochości jęła jedno i drugie wykorzystywać do stworzenia parodii świata show-biznesu oraz jego konsumentów, lekko licząc, kilkudziesięciu tysięcy kobiet w wieku 18-35 lat, którym nieobcy jest i tyłek Kim Kardashian i najnowsza powieść Doroty Masłowskiej. Nie śledzę tego, bo to nie na moje nerwy, ale Nosowska najwyraźniej ma silniejszą ode mnie konstrukcję psychiczną, bo nie tylko doskonale się w tym świecie orientuje, ale też weszła w niego z całym tupetem spełnionej artystki i wzięła go szturmem używając do tego poczucia humoru, smartfona i Agaty Kuleszy w charakterze statywu. W ten sposób nakręciła ileś tam filmów (nie miałem odwagi ich policzyć) w których robi z show-biznesem to, co Monty Python z naszymi przywarami: wyśmiewa je traktując jednocześnie ze śmiertelną powagą. Zaś o tym, że puszcza do nas oko świadczy już tylko nieruchoma powieka - oto najwyższy rodzaj ironii, całkowicie stopiony z powagą: odbiorca często nie ma szans zorientować się czy to żart czy wręcz przeciwnie.

Zupełnie jak z piosenką "Ja pas!", tak słabą artystycznie, że aż interesującą - możliwe, żeby tak doświadczona artystka niechcący stworzyła ten elektroniczny i smakujący jak bułka z supermarketu koszmarek? Ludzie się nią jednak zajadają bo wiedzą, że jeżeli jedna z najlepszych na rynku piekarni oferuje w sprzedaży wyjątkowe, stające kością w gardle pieczywo, to robi to po coś. Po co? Oto jest pytanie, na które Nosowska oczywiście nie raczy odpowiedzieć. Ironia w najlepszym wydaniu.

I kiedy już wydawało się, że gorzej być nie może, Nosowska wykonała kolejny krok: podniosła Instagram do rangi literatury. Co prawda sama się przeciwko takiemu określeniu swojej twórczości buntuje, ale jak wiadomo, autor w kwestii odbioru własnego dzieła ma najmniej do powiedzenia. Nosowska właśnie wydała książkę "A ja żem jej powiedziała" i czy jej się to podoba czy nie, trafiła na półki księgarń, bibliotek a niedługo zapewne trafi do wszelkiej maści rankingów literackich. Życie nie jest sprawiedliwe.

"Strasznie krępuje mnie określenie 'książka'. Jasne, zapiski wciśnięte między dwie okładki są przedmiotem, który tak nazywamy. Ale książka to literatura. Ja, owszem, napisałam coś, co będzie występowało na półce, na której zazwyczaj bywają książki, jednak wolę nazywać to moją nową formą na komunikowanie się z drugim człowiekiem" - mówi w jednym z najnowszych wywiadów. Książka to forma komunikowania się autora z odbiorcami stara jak świat, ale może Nosowska o tym nie wiedziała. Skoro jednak już się dowiedziała, to zmuszona była - co jest przykrym obowiązkiem poczytnych autorów - spotkać się z czytelnikami i odpowiedzieć na różne padające z ich ust mądre pytania. Pardon, książka Nosowskiej traktuje o błahostkach, więc poziom trudności jest wyższy, należy mądrze odpowiedzieć na błahe pytania.

Państwo darują mi ten przydługi wstęp (trzeba wiedzieć, kiedy się zatrzymać, mnie zaś hamulce już dawno wysiadły), cały czas rozchodzi się o to, że w niedzielę 20 maja Kaśka Nosowska była gościem Międzynarodowego Festiwalu Literatury Apostrof, gdzie promowała swoją pierwszą i zapewne nie ostatnią książkę. A ja chciałem zaprezentować zdjęcia z jej spotkania autorskiego.



Miałem zacząć od zdjęcia Nosowskiej, ale właśnie zaowocował mi krzak poziomki, więc nie mogłem się powstrzymać. Państwo mi darują i już pokazuję pierwsze zdjęcie z wieczoru autorskiego. Rozmowę z gwiazdą piosenki, a od niedawna literatury prowadziła Karolina Korwin Piotrowska, kiedyś nazwana przez Kubę Wojewódzkiego "naczelnym prokuratorem show-biznesu". Obawy, że swoimi błyskotliwymi bon motami i ripostami skradnie show gwieździe wieczoru, nie były do końca bezzasadne. Tego niestety nie widać na załączonym obrazku.


Z początku Nosowska wydawała się być niezwykle spięta, marudziła że jest gruba i że musi być na czarno, żeby nie było widać.


Instagramową influencerką została z podpuszczenia Agaty Kuleszy, która pokazała jej to przedziwne miejsce w internecie. Instagram bardzo jej się spodobał i zaczęła go używać bez umiaru, choć kokieteryjnie wypiera się posiadania jakiegokolwiek wpływu na ludzi.


Słowo "influencerka" powinno być zakazane, a tym, którzy go używają, za karę należałoby odcinać internet.


Czarownica, normalnie czarownica. A Nosowska jeszcze większa.



Na zakończenie spotkania dostała od organizatorów jakiegoś badyla. Ponoć od zawsze o takim marzyła, ale bała się, że go skrzywdzi, trzymała się od takiego z daleka. Teraz nie ma już wyjścia.


Miejmy nadzieję, że życie badyla będzie dłuższe, niż instagramowa kariera Nosowskiej.

 
Chwilę potem założyła kapotę w kolorze badyla i wyszła na scenę, żeby zaśpiewać, że "Milena to dziwka". Wiedzieliście?



Artystyczny kanibalizm: Nosowska-piosenkarka została pożarta przez Nosowską-pisarkę. Dowód na poniższym obrazku.


A potem to, co najważniejsze dla każdego fana, czyli autografy. A Olga spełniła w końcu swoje marzenie i zrobiła sobie zdjęcie ze swoją idolką. Obiecała, że jak przeczyta książkę to mi ją pożyczy. Chętnie na to przystałem. Sam jestem ciekawy, czy to typowa jednorazówka, czy jednak internetowi recenzenci mają rację zachwycając się głębią, przesłaniem, trafnością obserwacji, poczuciem humoru autorki, etc. Na moją recenzję jednak nie liczcie. Nerwy mam słabe od dziecka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz