sobota, 15 października 2011

Huun Huur Tu, czyli Inny w Lublinie

     Absolutnie genialny koncert Huun Huur Tu na rozpoczęcie 16 edycji Konfrontacji Teatralnych. Ponad siedemdziesięciominutowa suita, dla nie wprawionego ucha momentami trudna w odbiorze, ale przecież finalnie porywająca i pozostawiająca po sobie niezatarte wrażenie.

     W roku 2008 Vladimir Oboronko i Alexander Cheparukhin z GreenVawe Music zaproponowali rosyjskiemu kompozytorowi Vladimirowi Martinowith stworzenie utworu w którym by połączono starożytną instrumentację i śpiew gardłowy z brzmieniem współczesnej orkiestry kameralnej.
     Rok później suita „The Children Of The Otter” była już prawie gotowa. Składała się z oryginalnej muzyki Huun Huur Tu i muzyki napisanej specjalnie do projektu przez pana Martinowitha. Do kompozycji wprowadzono chór akademicki Mlada z Permu, śpiewający poezję rosyjskiego poety awangardowego, Velimira Chlebnikowa (1885-1922). Suitę nazwano tytułem jednego z wierszy poety.

     Tego wieczoru senny Lublin nie miał żadnego pojęcia (prawdopodobnie nie interesowało go to), że w podziemiach Teatru w Budowie w zlokalizowanym tam Teatrze Muzycznym ma miejsce arcyciekawe wydarzenie artystyczne. Piętnastoosobowy zespół Huun Huur Tu i dwudziestosześcioosobowy chór plus dyrygentka (jeśli dobrze policzyłem) dali koncert, jakiego w mieście nie było i zapewne długo nie będzie. Medytacyjne śpiewy starożytnej Azji, egzotyczne instrumentarium z jednej strony i z drugiej doskonale znana kameralistyka z odwołaniami choćby do Philipa Glassa. Ani chwili nudy, choć niekiedy niemały wysiłek intelektualny. I przez cały czas dostojny marsz – z rzadka nieokiełznana galopada – doskonale wyważonych dźwięków. Emocje? – Podane oszczędnie, wręcz dyskretnie. To nie artyści mieli się „podniecać”, zresztą widzowie również nie. Ascetyczny charakter suity sugerował refleksję, a nie emocjonalne fajerwerki. To muzyka, która wnika powoli, ale konsekwentnie i demontuje nasz spokój. Pozwala przeczuwać bliskość czegoś, czego niepodobna uchwycić, choć z drugiej strony doskonale wiemy, że nie chodzi tu o żaden radykalnie inny świat. W tej muzyce jest bowiem tyle transcendencji, ile odnajdziemy w sobie samych. Przeczuwana inność odnosi się raczej do świadomości, że oto obcujemy z muzyką egzotyczną, dotąd nam nieznaną, a jednak w jakiś sposób dostępną. To, co inne wydarza się tutaj, w Lublinie. Pomimo ogromnego ładunku melancholii, który burzy samozadowolenie widza, na pewnym poziomie refleksji można zatem czerpać z tej muzyki otuchę. Skoro bowiem muzycy Huun Huur Tu dokonali tej sztuki, skoro przywieźli inność do Lublina i ją zaprezentowali, to może odległe światy nie są wcale tak daleko?

     Czy to nie Derrida porównał filozofię Lévinasa do fali, która wciąż powraca, podmywa i niezauważalnie rzeźbi nadmorski brzeg? Uważny czytelnik Lévinasa dostrzeże bowiem, że filozof wciąż pisze o tym samym – czyżby się powtarzał? Tak, powtarza się jak morska fala – nieubłaganie i konsekwentnie. I za każdym razem inaczej. Słuchając koncertu Huun Huur Tu, dźwięków chwilami monotonnych, wydłużonych do granic, przypominałem sobie ową metaforę fali, idealnie pasującą do tej muzyki. Z koncertu wyszedłem oszołomiony, pobudzony i refleksyjny. Piorunująca mieszanka! Teraz wciąż wracam do tej muzyki, szczęśliwie dostępnej przez internet i wciąż słucham tych samych dźwięków. I za każdym razem inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz