Tekst jest tak głupi, że komentowanie go to strata czasu. Filipa Memchesa kompromituje wulgarne podejście do tematu i nieumiejętność wyciągania logicznych wniosków. Podejrzewam jednak, że za tzw. lead nad swoim tekstem odpowiada redaktor "wydający" materiał, więc akurat ta kompromitacja jest być może autorowi oszczędzona. "Za sprawą posłanki Ruchu Palikota głośno ostatnio w Polsce o transseksualizmie"... Bo oczywiście Anna Grodzka najgłośniej o nim krzyczy. Przydałby się jakiś słownik klisz dziennikarskich, które zubożając język dziennikarzy, jednocześnie formatują umysły czytelników tak, że w końcu dziennikarz i czytelnik porozumieją się za pomocą tych samych podstawowych związków frazeologicznych. Tymczasem za sprawą zimy na topie jest śnieg, który jak wiadomo, "cieszy miłośników białego szaleństwa".
sobota, 9 lutego 2013
czwartek, 7 lutego 2013
Jałowy felieton
Słowo „jałowy” robi ostatnio
olbrzymią wprost medialną karierę i zapładniając umysły publicystów, prowokuje
ich do produkowania kolejnych komentarzy będących odpowiedzią na gwałtowne
wystąpienie posłanki Pawłowicz.
„Analiza projektów nasuwa myśl,
iż powodem dążenia do legalizacji związku partnerskiego jest głównie chęć
skorzystania z przywilejów związanych z małżeństwem: podatkowych, spadkowych,
majątkowych, mieszkaniowych, administracyjnych i tym podobnych, ułatwiających
życie. Społeczeństwo nie może jednak fundować słodkiego życia nietrwałym,
jałowym związkom osób, z których społeczeństwo nie ma żadnego pożytku, a tylko
ze względu na łączącą ich więź seksualną” – powiedziała w pamiętnym
przemówieniu sejmowym.
Bardzo bym chciał zapytać panią
Pawłowicz dlaczego nazywa „przywilejami” to, co powinno być prawem każdego
człowieka, dlaczego tych „przywilejów” odmawia osobom homoseksualnym oraz czy
naprawdę myśli, że pozostała część społeczeństwa posiadając je, wiedzie
„słodkie życie”. Gdyby tak faktycznie
było, Polska byłaby krainą szczęśliwości w której źle się żyje wyłącznie homoseksualistom.
Bardzo bym też chciał zapytać panią Pawłowicz, dlaczego akurat ta grupa ma być
zgoła nie po chrześcijańsku dyskryminowana w społeczeństwie, które sobie słodko
żyje na koszt państwa. Tym bardziej, że sama Pawłowicz implicite przyznaje, że wymienione przez nią „przywileje” są w
porządku pod warunkiem, że nie korzystają z nich osoby homoseksualne.
Niedorzeczność wypowiedzi
posłanki Pawłowicz została w ciągu ostatnich kilku dni obnażona i ośmieszona nie tylko przez rzeczowe komentarze, ale także
przez niezliczoną ilość „celnych ripost” produkowanych przez nie znających litości internautów. Internet od nich aż huczy, więc dokładanie swojej cegiełki to
kopanie leżącego. Wprawdzie Tomek Piątek słusznie zauważył, że jest to „kopanie
leżącego, który kopie leżącego, więc może warto”, ale z drugiej strony znęcanie się nad tym, co powiedziała, jest po tej ilości komentarzy czynnością najzupełniej jałową. Mylę się, była taka już od początku! Trudno bowiem przypuścić, żeby posłanka, która z takim tupetem zlekceważyła zasady logicznego myślenia zrozumiała w którym momencie się pomyliła. Zamiast zatem rozmawiać z panią Pawłowicz, lepiej użyć jej wypowiedzi jako instruktywnego przykładu z jaką pogardą dla śmieszności potrafi ogłosić własną kapitulację intelekt osoby z tytułem naukowym. Czasami po prostu najlepszy sposób, żeby ośmieszyć człowieka, to zacytować go.
Także brutalna i w gruncie rzeczy kompromitująca każdego, kto sobie ceni własną przyzwoitość wypowiedź o Annie Grodzkiej otrzymała już potężną porcję komentarzy, często zresztą niepotrzebnych. To sprawa kultury osobistej
posłanki Pawłowicz i rozważanie tego na płaszczyźnie politycznej lub
ideologicznej, to przydawanie inwektywom wartości na jakie ze wszech miar nie
zasługują.
Dolary przeciwko orzechom, że
posłanka Pawłowicz powiedziała głośno i prostacko to, co spora część posłów, a
i społeczeństwa także, myśli w skrytości i niekoniecznie w sposób bardziej
subtelny. Oceniając wypowiedź Pawłowicz
w kategoriach politycznych rychło zatem zostalibyśmy zmuszeni do aksjologicznego
i merytorycznego porachowania się z homofobią i transfobią dziesiątków (setek?)
posłów i tysięcy (milionów?) Polaków.
Jej stanowisko nie jest
wyjątkiem. Wyjątkiem jest niewyparzony, zgoła chamski język posłanki, choć i co do tego
nie ma pewności.
Możliwe, że Anna Grodzka nie
zostanie wicemarszałkinią. Możliwe, że konserwatyści mają rację: jej
kandydatura to prowokacja nie mająca nic wspólnego z jej kompetencjami. Co prawda
jest to miecz obosieczny (tutaj przykład), ponieważ natychmiast się rodzi pytanie o kompetencje
krytyków tej kandydatury, ale operacyjnie weźmy to za dobrą monetę: ta
kandydatura to prowokacja, Grodzką zaproponowano na urząd ze względu na jej płciowość. Cóż
to za kraj w którym takie właśnie sprawy stają się kontrowersją urastającą do
rangi problemu państwowego? Cóż to za kraj w którym szokuje tożsamość płciowa wicemarszałka? A przecież nie szokowałaby, gdyby rzeczona tożsamość była traktowana jako prywatna, nie podlegającą debacie publicznej sprawa osoby sprawującej dowolną funkcję państwową.
Oto płaszczyzna na której się spotyka wspólne stanowisko przeciwników i zwolenników Anny Grodzkiej na stanowisku wicemarszałkini: wszyscy oni rozumieją, że płeć to narzędzie walki politycznej. Jest to kwestia co do której w zwaśnionych obozach panuje pełna zgoda. Rozumieją dlaczego można prowokować płcią i się na płeć oburzać. Dlaczego można walczyć płcią. Co prawda płeć jest narzędziem walki politycznej przynajmniej od stu lat, ale tutaj mamy do czynienia z osobliwą, niespotykaną wcześniej transformacją wysiłku emancypacyjnego. Wcześniej chodziło o uznanie płci w przestrzeni publicznej, a konkretnie o uznanie kobiety równej w prawach społecznych mężczyźnie. Obecnie walka płcią na forum publicznym toczy się o uznanie płci za prywatną sprawę człowieka, a więc o wycofanie jej ze sfery publicznej. I być może właśnie dlatego Anna Grodzka powinna zostać wicemarszałkinią, by już więcej nie pytano o płeć polityka decydującego o sprawach publicznych.
Ten paradoks domaga się szerszego rozpoznania: użycie płci jako narzędzia walki o to, by płeć już nigdy więcej nie była narzędziem walki. I to akurat nie jest jałowa walka.
Oto płaszczyzna na której się spotyka wspólne stanowisko przeciwników i zwolenników Anny Grodzkiej na stanowisku wicemarszałkini: wszyscy oni rozumieją, że płeć to narzędzie walki politycznej. Jest to kwestia co do której w zwaśnionych obozach panuje pełna zgoda. Rozumieją dlaczego można prowokować płcią i się na płeć oburzać. Dlaczego można walczyć płcią. Co prawda płeć jest narzędziem walki politycznej przynajmniej od stu lat, ale tutaj mamy do czynienia z osobliwą, niespotykaną wcześniej transformacją wysiłku emancypacyjnego. Wcześniej chodziło o uznanie płci w przestrzeni publicznej, a konkretnie o uznanie kobiety równej w prawach społecznych mężczyźnie. Obecnie walka płcią na forum publicznym toczy się o uznanie płci za prywatną sprawę człowieka, a więc o wycofanie jej ze sfery publicznej. I być może właśnie dlatego Anna Grodzka powinna zostać wicemarszałkinią, by już więcej nie pytano o płeć polityka decydującego o sprawach publicznych.
Ten paradoks domaga się szerszego rozpoznania: użycie płci jako narzędzia walki o to, by płeć już nigdy więcej nie była narzędziem walki. I to akurat nie jest jałowa walka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)